Skandynawia- rok 2014. Szwecja - kraina jezior i reniferów. Norwegia - kraj gór, wielorybów i białych plaż dalekiej północy. Lofoty.
Rozdział XII Lofoty.
Pierwszy wieczór
Płyniemy promem. Pogoda nadal deszczowa. Widzimy już archipelag Lofoty, który piętrzy się skalistymi górami z morza. Widok przepiękny i surowy..
Mati, Ja, Kuba i Filip wyszliśmy na pokład. Kasia zrezygnowała. Siedzi w cieple pod pokładem.
Lofoty witają nas mocno zachmurzone.
Po zjeździe z promu w Lodingen kierujemy się trasą E10/85 na zachód. Przynajmniej tak myślimy. Okazuje się, że pojechaliśmy na wschód w stronę Narwiku. Zanim się orientujemy mija z 20 km. Jesteśmy w tym momencie 40 km w plecy. Zawracamy. Jest ostro pod górę 11% nachylenia… Landek rzęzi, ale daje radę :)
Zjeżdżamy z E10 w drogę 837 – żółta, kierunek Ytterstad. Szukamy miejsca na postój nad fiordem. Jest trudno – totalny brak miejsc do biwakowania na dziko. Zjeżdżamy z żółtej drogi w jakąś boczną, ale okazuje się, że też nic z tego… Jedzie Norweg, pytamy się go o jakieś miejsce postojowe na jedną noc – na dziko. Tłumaczy, jest bardzo miły. Na koniec jednak mówi, że możemy się tam napić kawy, zjeść i wykąpać. Chyba nie zrozumiał o co nam chodziło.
Zawracamy. Jedziemy jeszcze ze 3 kilometry i w okolicy Kanstad trafiamy na zjazd nad sam fiord w polną drogę. Wymanewrowanie z przyczepą wymaga nie lada wysiłku i umiejętności od Mateusza. Ja idę sprawdzić zejście do morza. Na pierwszy rzut oka nie jest fajnie. Są kępy glonów.
Ale woda pachnie i jest przepiękna, przejrzysta, turkusowa.
Kuba już zbiera muszelki :)
A Kasia, jak to Kasia czyta książkę…
Decyzja – zostajemy. Wysyłamy namiary Strzałom, przy drodze wywieszamy żółtą odblaskową kamizelkę. Szybko się rozbieramy i biegniemy do morza. Musimy wrócić po buty, ponieważ dno usiane jest jeżowcami. Woda lodowata, ale naprawdę fantastyczna. Kąpiemy się, pływamy i za chwilę jest nam gorąco. Spod glonów wyskakują kraby, na dnie pełno muszli i koralowców. Nogami podnoszę koralowca – nie jestem w stanie zanurzyć głowy. Z koralowca wychodzi mała rozgwiazda, a z drugiego mały krabik. W przyczepie, gdy fotografujemy nasze znaleziska z koralowca wychodzi malutkie wężowidło.
W wodzie wytrzymaliśmy z 15-20 minut. Po wyjściu z morza mamy bordową skórę. Biegniemy do przyczepy, ja wskakuję w mój norweski szlafroczek :) i do łóżka. Za chwilę już jest ciepło. Dzieci grubo poubierane, siedzą pod kocami.
Mati grzeje fasolkę po bretońsku.
Ubieram się, pijemy toast winkiem za nasze docelowe miejsce w Norwegii – Lofoty :)
I pomimo małych przeciwności losu, jesteśmy szczęśliwi :)
Dojeżdżają Strzały. Złowili dorsza :D Będą mieć pyszną kolację :)
Strzałki rozbijają namioty w deszczu, ale humory mają super. Idą dalej łowić. My wiemy, że z brzegu nie da rady. Godziny, które spędziliśmy dwa lata temu na brzegach fiordów próbując złowić jakąś rybę, można mnożyć. A pod mostem Mati szybciutko złowił przepiękną sztukę, tak jak poradzili nam Polacy mieszkający w Norwegii. Poczekamy na jakiś fajny most. Jeszcze chwilkę grzejemy się w łóżeczku :)
Marcin przybiega, że chodzi w wodzie cała ławica makreli a on nie ma odpowiedniej przynęty. Dajemy mu małe myszki i postanawiamy jednak iść spróbować. Trzeba przejść przez skały porośnięte mnóstwem strasznie śliskich glonów. Ciężko, ślizgamy się, ledwo utrzymujemy równowagę. Docieramy nad brzeg morza. Woda przepiękna. Ławicy nie widać. Ale okay. Mati zarzuca wędkę…
I co??? Zaczep. Jak to zwykle z brzegu. A co z sięganiem do doświadczeń…. Michał bohatersko rozbiera się i wskakuje do wody. Ma obiecane grzane piwko. Nurkuje raz za razem, żeby odczepić wędkę. W końcu mu się udaje :)
Wracamy. Marcin wywija orła na glonach.
Dobrze, że nic się nie stało.
Dorotka nazbierała mnóstwo olbrzymich małż. Nie było to łatwe, ponieważ małże były bardzo mocno przytwierdzone do podłoża. Trzeba było dużo siły i czasu, żeby je wydostać, a wszystko w lodowatej wodzie do kolan. Jest cała przemarznięta. Ląduje z Tośką w śpiworze. Strzałek czyści i gotuje małże. My dajemy oliwę i czosnek. Uczta gotowa.
Zajadamy się. Pyszne :)
Dzięki Dorotko… Dorotka zagryza małże sucharkiem. Dołączyła do nas po ogrzaniu się w namiocie :)
Nie mogę uwierzyć… Kuba nasz mały wybrzydzacz… Co to zawsze jęczy: pomidorka – nie, serka – nie, kapustki – nie. Nie, nie, nie…. Zajada małże! Świat stanął na głowie :D
Mati z Michałem patroszą dorsza, którego Michał złowił przed wejściem na prom. Dorsz jest nie za duży. Ale i tak dopełnia naszą morską ucztę. Pijemy grzane piwko. Trochę pada. Nie szkodzi, jest ciepło. Filip gra na gitarze. Pierwszy wieczór na Lofotach… Idziemy spać…
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!