Skandynawia- rok 2014. Szwecja - kraina jezior i reniferów. Norwegia - kraj gór, wielorybów i białych plaż dalekiej północy. Lofoty.
Rozdział XV
Straszna Góra
Postanawiamy ze Strzałkami zostawić przyczepę z namiotami i wrócić do Svolvaer, żeby zrobić górę ze ściankami wspinaczkowymi. Pakujemy plecaki, liny i wyruszamy w kierunku upatrzonej góry. Po drodze nasz most przepięknie błyszczy się w słońcu, a nad nim tworzy kolorowy łuk tęcza…
Może i deszcz na Lofotach jest trochę uciążliwy, ale dzięki niemu mamy takie widoki… Jak zauważyły Strzałki – tutaj pada z co trzeciej chmury. Ja tam uważam, że z co drugiej ;D
Dojeżdżamy do Svolvaer. Tam kupujemy trochę słodyczy, żeby się ratować przed niedocukrzeniem. Słodyczy mamy co prawda mnóstwo w przyczepie, ale Mati pakował plecaki w góry, jak ja robiłam kawę i herbatę do termosów. Mamy więc palnik gazowy, wodę i kubki Knorra. Nie mamy natomiast łyżek, żeby zjeść dania z kubka, a słodycze niezbędne w górach zostały w przyczepie. Cały Mati – jeszcze się na mnie wkurza… :(
Ruszamy szlakiem, oczywiście czerwonym, bo przecież nie mamy dzieci i jesteśmy doświadczonymi zdobywcami trudnych szczytów… Góra musiała okazać się trudna, bo jakżeby inaczej :( Podejście bardzo strome. Dostałam napadu lęku wysokości. Wąskie strome podejście po skałach… Cały czas mam przed oczami, że lecę w tył i roztrzaskuję głowę. Ujechałam na jednej skale, uderzyłam piszczelą i mam potężnego krwiaka – to nie jest mój najlepszy dzień :( Jest stromo, strasznie i boli mnie noga. Mati chce zawracać. Nie zgadzam się. Nie mogę zepsuć dnia całej rodzinie. Strzałki są już daleko przed nami. Nasze dzieciaki – wszystkie – nawet Kasia i Kuba dają w górę, aż miło patrzeć. A ja beczę i pokracznie wciągam się wyżej i wyżej. Mati próbuje parę razy nas zawrócić. A ja wyjąc: ”NIEEE ZAAAWRAAACAAAMYYY” – dalej w górę. Oczywiście szlochając, że nie zejdę z powrotem. Mati tłumaczy mi, że z góry będzie jakieś łatwe zejście inną trasą. Chyba myśli, że jestem kretynką i uwierzę… Moja noga przypomina pod kolanem duży szczyt górski, boli coraz bardziej. W końcu docieramy do miejsca dla nas, a przynajmniej dla mnie docelowego. Jestem cała spłakana, ale wyciągam aparat, bo widoki są naprawdę piękne…
Noga boli mnie okropnie. Mam wrażenie, że pęknie mi skóra,. Marcin szedł pod ściankę wspinaczkową, ale ponieważ jest niedaleko, więc wraca z Dorotką, żeby zobaczyć moją nożynę. Krwiak wzbudza należyty podziw u Strzałków… Ratują mnie plastrem kinetycznym, żeby dalej nie rosło. Strzałek stwierdza, że chyba będzie trzeba nakłuć. Nie jestem zachwycona tą myślą :( Jedno natomiast jest pewne – w sytuacjach kryzysowych na naszych przyjaciół można liczyć… Pan Bóg im to w piwku wynagrodzi, bo z twierdzeniem, że w dzieciach lepiej nie ryzykujmy ;) Wszyscy oprócz Marcina i Michała decydują się schodzić. Marcin z Michałem chcą się powspinać, więc idą pod ścianę.
Mati też ma ochotę, więc mówię, że poczekam tu z Kubą, bo z tą nogą sama z Kubą nie dam rady zejść. W ogóle nie dam rady – oczywiście buczę :( Co prawda wieje i jest zimno, ale naprawdę chcę zaczekać.
Mati jak to Mati. Rodzina dla niego jest najważniejsza. Nie zgadza się i idziemy w dół. Przed zejściem, trochę jeszcze focimy. Buczenie w foceniu nie przeszkadza ;) Noga się wygoi a chwile przeminą nieutrwalone…
Kubę ubieramy przed zejściem w dół w uprząż i zaczynamy schodzić. Oczywiście tą samą trasą a nie jakąś łagodną z drugiej strony góry… Mój mąż ściemniacz..
O dziwo limit strachu i nieszczęść wyczerpałam. Schodzi mi się całkiem ok. Chyba już się trochę przyzwyczaiłam… Mati uważa, że dużo trudniejsza była góra, którą zrobiliśmy dwa lata temu nad fiordem w zachodniej części Norwegii. Cóż na początku za bardzo w to nie wierzę. Ale im niżej schodzę, tym bardziej stwierdzam, że chyba ma rację… Po prostu strach ma wielkie oczy, a ja się tym strachem nakręciłam… W efekcie mamuśka, czyli ja – już nie rycząc też całkiem nieźle daje radę…
Kasia idzie przodem ze Strzałkami. Filip natomiast zostaje z nami na posterunku, jakby trzeba było mamusię zaasekurować :)
I jak zwykle znajduje dla siebie wygodny kącik, czekając na resztę rodzinki… Dla niego taka górka to nic wielkiego..:)
Dobrze, że Kuba ma uprząż. Bo dwa razy niefajnie ujechał. Z drugiej strony z uprzężą wybiera zejścia po najtrudniejszych skałach. Przynajmniej on się bawi wspinaczkowo :)
Po drodze na dół spotykamy sympatycznego chłopaka w naszym wieku ;) z Niemiec. I na całe szczęście mówię do niego ”hello”, gdy nas mija. Po moim powitaniu zatrzymuje się i po polsku – mocno kalecząc pyta, czy jesteśmy z Polski. Potem przechodzi na angielski i tłumaczy nam coś o jakimś pięknym miejscu z szybkim odpływem , ściankami do wspinaczki, i pięknym widowiskiem. Nie bardzo wiemy o co chodzi, ale po zejściu na dół decyduję, że tam jedziemy. Co prawda noga boli mnie strasznie, ale miejsca, gdzie można porobić fajne zdjęcia nie odpuszczę. Nawet jakbym miała czekać pod skałą na wspinających się chłopaków. Moja noga w skały raczej mnie nie puści… Opowiadamy o tym miejscu Strzałom. Okazuje się, że Dorotka też rozmawiała z tym samym Niemcem i coś opowiadał o swojej narzeczonej, która tutaj bada walenie…
Schodzimy do samochodu. Mati jest z nas bardzo dumny…
A ja nie wierzę po pierwsze w to, że dałam radę (bo szczerze mówiąc, jeśli chodzi o dzieciaki – nawet Tośkę – to pokonały tą górę jak młode kozice) a po drugie w to, że może zobaczymy jakiegoś wieelooryybaa…. :D
Na dół schodzą również Marcin z Michałem. Zrobili na ścianie tylko półtorej wyciągu, ponieważ szczeliny były za szerokie – nie mieli odpowiednich friendów. Marcin miał tylko dwa i na dodatek niestety za małe.
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!