LatoPodróżeRodzinaSkandynawia

Skandynawia- rok 2014. Szwecja - kraina jezior i reniferów. Norwegia - kraj gór, wielorybów i białych plaż dalekiej północy. Lofoty.

1003.2019
Powrót do spisu treści

Rozdział XVIII
Dzień krabów i orła.

17.08.2014 niedziela

Obudziłam się koło godz. 6.00. Biegnę do toalety. Jest na naszym niecampingu. Coś niesamowicie ryczy. Patrzę na zbocze góry. A wysoko na półce – nie wiem? Czy to kozioł górski, czy potężny łoś. Olbrzymi i ryczy jak wielki wieloryb. Aż huczy. Odpowiadają mu cienkie odgłosy owiec. Na każdy ryk – cieniutkie beee.. Nie mam założonego teleobiektywu, a w przyczepie wszyscy śpią i nie ma gdzie zmienić obiektywu. Nie sfocę. Wracam smutna do łóżka i tylko wsłuchuję się w potężny ryk tego zwierzęcia.. Rano okazuje się, że ten ryk obudził też Filipa, ale mój syn nie wystawił swojego nosa z namiotu :D

Po śniadaniu Mati z Marcinem jadą do bazy nurkowej w Ballstad na umówione nurkowanie. Mam nadzieję, że nie zamarzną brrrr….

My z Dorcią w słoneczku pijemy kawkę, a dzieciaki grają w Metropolii a potem brykają po plaży.

Pogoda przepiękna. Świeci słońce, a nad szczytami gór rozpościerają się kłębiące białe chmury.

Z Dorotką śmiejemy się, że dzisiaj mamy dzień sanatoryjny. Wygodne krzesełka, jak leżaczki – no prawie ;) My okutane w kocyki i ciepłe ciuchy, grzejemy się w słoneczku popijając kawkę, herbatkę, piłując pazurki. Ja robię przerwę w leżaczkowaniu na jeden zabieg tj. krioterapię – czyli kąpiel w naszym przepięknym, lodowatym oceanie i powrót do słoneczka… Trochę zaczęło wiać. Chowamy się za namiot i jest pięknie. Jeszcze się trochę trzęsę po krioterapii a tu przyjeżdżają chłopaki z nurkowania. Zadowoleni tzn. Mati bardziej, bo nurkował ostatni raz dwa lata temu i nie mógł się już doczekać. Marcin stwierdził, że było trochę nudno. Chociaż z tego co opowiadali to widzieli chociaż jedno fantastyczne stworzenie – meduzę, której welon miał ok. 7 metrów… I olbrzymiego kraba. Mati mówi mi, że muszę się pospieszyć – za godzinę musimy pojechać na snorkeling. Gdybym wiedziała, to 15 minut wcześniej nie siedziałabym w oceanie. Teraz godzinę, to ja potrzebuję na rozgrzanie. A tu szybko trzeba zagrzać jakiś obiad, zjeść i jechać. Grzejemy leczo z firmy Chira – okropne. Szybko wsuwamy i wyjazd.

W bazie nurkowej czeka mnie pierwsze wyzwanie – wbicie się w piankę nurkową. Nie jest łatwo. Jest koooszmaaarnieee trudno. Pianka jest gumowana – masakra. Ja ciągnę, Mati ciągnie – czuję się jak niemowlę wbijane w rajstopki. W końcu ubrałam. Jedyny pożytek z tego wysiłku? Jest mi gorąco. Mati i Filip w wypożyczonych piankach. Moja jest najcieplejsza, bo najgrubsza :D Dwa minusy – ciężko ubrać i wygląda się w niej jak baleron ;(

Filip za to wygląda nie jak baleron ;)

Potem już tylko buty, Naciągnąć kaptur, napluć do maski, rozetrzeć i wypłukać w morzu. Założyć maskę z rurką, wejść do wody, założyć płetwy, dociągnąć paski i już człowiek może oddać się przyjemności podziwiania podwodnego świata w lodowatym oceanie. Jestem wykończona… Ale za chwilę jak widzę co jest na dnie zatoczki, w której snorkujemy, całe zmęczenie mija. Jestem cała w podwodnym świecie… Jest pełno koralowców, muszli, dużych rozgwiazd – czerwonych, fioletowych, szarych, pustelników, krabów i przepięknych krzewów brunatnic…. Filip też jest szczęśliwy, co chwilę wyławia jakieś skarby. A Mati zmęczony po nurkowaniu dzielnie dotrzymuje nam towarzystwa, schodząc po skarby, które ja pokazuję. Ma trochę z tym problem, ponieważ wziął do paska za mało ołowiu i ma za dużą wyporność :D Filip schodzi na dno bez ołowiu. Jak mówi Mati – mniej tłuszczyku, mniejsza wyporność, mniej potrzebny ołów :D Wyławiamy piękne czerwone koralowce, wielkiego przegrzebka, skorupę jeżowca i różne muszle. Na dnie jest pełno krabów dużych i małych. Są bardzo agresywne. Jak Mati chce je przegonić ręką w rękawiczce, to zamiast uciekać rzucają się do ataku skacząc w górę. Nagle widzimy olbrzymią głowę dorsza, na około której siedzą krab przy krabie, jak ludzie wokoło talerza i z gracją szczypcami rozdziobują dorsza i skubią mięsko. Na prawdę przypominają ludzi przy kolacji. Z tą różnicą, że odganiają młode… To już inaczej niż u ”człowieków” jak mówią na Madagaskarze ;)

Podwodny świat podziwiamy przez ponad 45 minut. Wychodzimy. Jesteśmy z Filipem zachwyceni :)

Potem kreślę parę słów o oceanicznym świecie…

Oceaniczny świat

,,Spójrz na ocean – wielka to woda,
toń, którą trudno ogarnąć.
Myślisz nie sposób przebić się wzrokiem,
co żyje w wodzie odgadnąć.
A musisz wiedzieć, że morskich stworzeń
jest tam mnóstwo, bez liku.
Mimo, że wszystko toczy się bardzo,
naprawdę bardzo po cichu.
Ryby pływają całkiem bezgłośnie,
przy dnie rozgwiazdy i koralowce.
Kraby szczypcami kolację skubią,
prezencji sumo przy tym nie gubią.
Jeśli przeszkodzi ktoś im w tej uczcie,
w zapasy skoczą – już się bójcie.
Małże co z piasku perły tworzą,
zobaczysz klejnot, gdy muszlę otworzą.
A gdy spokojnie poczekasz chwilę,
może z oddali, może o milę…
Usłyszysz głos – dziwny, przepiękny.
Czy to jęk potwora z głębin?
Nagle wypłynie ponad ocean,
jak król – wieloryb potężny.
Fontanna wody, którą wyrzuci
tęczą się w słońcu mieni.
Machnie ogonem, żeby pozdrowić
przyjaciół ludzi co żyją na ziemi.
Potem znów zniknie w podwodnym świecie,
to jego miejsce, to jego życie.
A my wciąż tęsknie patrząc w ocean,
zostać musimy na brzegu.
Lecz czasem w ciszy się zatrzymajmy,
nad oceanem w biegu.”

Mati jako stara wyga nurkowa patrzy na nas trochę z politowaniem, ale z drugiej strony był zafascynowany kolacją krabów :)

Teraz trzeba ściągnąć piankę. To już łatwiejsza sprawa, ale też lepiej robić to we dwójkę. Siadam na krześle, Mati ciągnie za nogawki a ja z hukiem ląduję z krzesła pupą na podłogę, dalszy etap tej zabawy już na podłodze :D

Filip z Matim rozbierają się sami, ale mają pianki praktycznie serfingowe – jest im łatwiej. Cały szpej ląduje w basenach ze słodką wodą. Mati i ja biegniemy pod ciepły prysznic. Korzystamy z okazji i myjemy włosy. Młody nie. Mati stwierdził, że ciągle gada o surwiwalu, to niech ma. Serce mamusi cierpi, ale się nie wtrącam… :(

Zbieramy sprzęt, ostrożnie pakujemy nasze piękne podwodne zdobycze i wracamy.

Po drodze zatrzymujemy się przy moście, żeby spróbować złapać jakąś kolację. Marcin się już spisał a chłopaków jakoś tak natchnęły kraby nad dorszem ;D

Ja rozkładam fotel w samochodzie, opuszczam szybę do połowy, żeby nie wiało i uskuteczniam opalanko. Słoneczko grzeje, aż miło :)

Niestety nici z morskiej kolacji … zostajemy na Knorrach. Chłopaki wracają z pustymi rękami, za to w dobrych humorach. Zawsze się świetnie bawią w swoim towarzystwie…

Cóż na razie królami połowów pozostają Marcin z Michałem :)

Chcę wrócić jak najszybciej na nasz camping i pójść na skały tam gdzie wczoraj latały orły. Może dzisiaj też przylecą i uda mi się jakiegoś sfotografować. Wczoraj latały ok 20.20. Ubieram się ciepło i idę upolować orła. Jest godz. 20.10. Na skałach strasznie zimno i wieje porywisty wiatr. Pomimo tego, że mam kominiarkę, dwa polary, kurtkę i rękawiczki już za chwilę czuję, że jestem przemarznięta do szpiku kości. Siadam na skałę i czekam. Mijają minuty i nic. Mam towarzystwo, przygląda mi się z lekkim zdziwieniem.

Owca chyba nie przyzwyczajona do tego, że ludź ;D nieruchomo siedzi na skale. Wszyscy tą drogą raczej uskuteczniają szybki marsz.

Mija czas a orłów nie widać. Nie ma też mew, które wczoraj o tej porze żerowały. Chyba są jakieś inne pływy dzisiaj. Owca się znudziła i sobie poszła, a ja czekam. Zimno jest strasznie. Robię zdjęcia górom. Gra światła o tej porze jest niesamowita.

Po 50 minutach, kiedy chcę już zrezygnować słyszę krzyk orła, więc zawracam i czekam. Niestety nie przylatuje. Czekam jeszcze 20 minut i nagle jest. Piękny lata wysoko, więc trudno jest zrobić zdjęcie nawet teleobiektywem i światło z tej strony góry już nie najlepsze, ale udaje się zrobić parę zdjęć tzn. cykam z 700, a potem wybieram z tego sześć najlepszych. Pod słońce wygląda jak płonący feniks…

Owca z orłem nad głową nie czuje się chyba zbyt komfortowo…

Orzeł krąży nade mną ponad 5 minut. W locie wygląda jak król przestworzy.

Nie mogę oderwać od niego oczu. Jest piękny… Chciał mi chyba wynagrodzić przeszło godzinę czekania i marznięcia. Wracam do do przyczepy. Cała się trzęsę. Mati pomyślał o mnie cieplutko – nagrzał przyczepę i czeka z gorącą herbatą :) Dobrze jest mieć kogoś, kto o tobie myśli :)

To był fantastyczny dzień : słońce, odpoczynek, pływanie w oceanie, snorkeling z kolacją krabów ;) i wieczór sam na sam z Orłem…

Chwilę jeszcze rozmawiamy ze Strzałkami omawiając różne warianty powrotu z Lofotów. Możemy jechać przez Narwik. Musimy wtedy przejechać ok. 700 km. Promem z Moskenes do Bodo oszczędzamy te 700 km, ale płacimy 1300 zł za prom. Trochę drogo. Strzałki połowę tej sumy, bo nie mają przyczepy. Decydujemy się na powrót do Svolvaer i płynięcie do Skotvik promem. Koszt to 800 zł a oszczędzamy ok. 500 km.

Na jutro planujemy muzeum Wikingów i plażę w Eggum. Plaża Eggum to drugie miejsce w Norwegii po Nordkapp z tak szeroką perspektywą. A potem musimy już rozpocząć powrót do Polski. Idziemy spać. Znowu mocno fizycznie zmęczeni, ale z wypoczętą, pełną pięknych obrazów głową… W nocy śni mi się orzeł i słyszę jego krzyk…

Powrót do spisu treści

Komentarze

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *