LatoPodróżeRodzinaSkandynawia

Skandynawia- rok 2014. Szwecja - kraina jezior i reniferów. Norwegia - kraj gór, wielorybów i białych plaż dalekiej północy. Lofoty.

1003.2019
Powrót do spisu treści

Rozdział XIX
Wikingowie

18.08.2014, poniedziałek

Budzimy się znowu w przepięknym słońcu.

Dorotka z Marcinem przy stoliczku nad oceanem piją ranną kawkę. Dorka idzie pływać. Wytrzymuje 7 minut. Marcin jest bardzo dumny ze swojej kobiety. Wyzywa Matiego i mówi: jak wytrzymasz 7 minut stawiam whisky na promie do Polski. Whisky, przy naszym zaciśnięciu finansowym… Nie wiedział co proponuje. Mati wskakuje do oceanu. Mówię: może załóż się też ze mną, nawet o 10 minut. Niestety słyszę, że razem z Dorką jesteśmy jak wieloryby – ciągle siedzimy w wodzie, więc wiadomo, że nie opłaca się zakładać ;( ale z Matim i owszem. Dla porównania Marcin dzisiaj wytrzymał minutę i był to najdłuższy jego czas w wodzie w Norwegii bez pianki :)

Mati pływa a Marcin dokładnie liczy czas – nie ma zmiłuj się ;)

Nie zna natury Barana. Mati daje radę i wygrywa zakład :D

Choć normalnie wytrzymywał w oceanie może ze 2-3 minuty, więc wyzwanie było duże :D
Pijemy kawkę, jemy śniadanie, sprzątamy, i w drogę. Żegnaj najbardziej romantyczna plażo Norwegii i nie tylko Norwegii… :)

A to bezwzględnie potrzebny w podróży zestaw naszej Kasi : kredka do oczu, tusz do rzęs, perfumy i lakier do paznokci. Zawsze przy sobie tzw. niezbędnik nastolatki. W trudnych warunkach pomoże Ci przetrwać ;)

W muzeum Wikingów płacimy za wstęp 150 zł – bilet rodzinny. Nawet nieźle. Muzeum fajne. Prawie wszystkiego można dotknąć. Ubieramy się w kolczugi, dobywamy mieczy i toporów. Świetnie się bawimy.
To nasi przystojni, młodzi Wikingowie :)

Służę Panu Wikingowi ;D

Ach, ten miód pitny jest taki pyszny…

Mój groźny, acz uśmiechnięty Wiking ;)

Jego Wikinżka … Forma niepoprawna, ale ładnie brzmi :)

I nasze pożywienie…

Prace domowe.

Mati na koniec jak zwykle musi coś ugotować… ;D

Potem idziemy ponad kilometr nad zatokę do łodzi Wikingów. Po drodze są zagrody owiec, krów i dzików. Małe warchlaczki są śliczne :)

Dziki euroazjatyckie (Sus scrofa)

Łódź jak to łódź – nic specjalnego… Ale bawimy się nieźle :)

Filip kolejny raz udowadnia, że ród męski zszedł z drzewa :)

Mati jeszcze uczy dzieciaki rzucać nożem

i wracamy do auta.

Jedziemy do Eggum. Ocean i perspektywa w tym miejscu faktycznie są wspaniałe…

Okazuje się, że w Eggum jest fort, w którym w czasie drugiej wojny światowej stacjonowali hitlerowcy. W środku znajduje się stalowa noga – pozostałość po radarze. Fort był punktem umożliwiającym obserwację ruchów sowieckiej floty wojennej wychodzącej z portu w Murmańsku. Podobno strategicznie było to bardzo ważne miejsce dla armii niemieckiej.

Wszyscy przekąszają gorące kubki peere z cebulką. Ja wybieram makaron Bolognese. Marzę o makaronie z sosem serowo – śmietanowym, ale Mati robiąc zakupy kubkowe w Polsce akurat te pominął. Mamy co mamy ;(

Wieje strasznie – jak na Nordkapp. Kubuś jednak świetnie sobie radzi. Jak zwykle znalazł ciepły kącik :)

Zawracamy. Najdalej wysuniętym na zachód miejscem archipelagu Lofoty, do którego dotarliśmy było Ballsttad,. Ale naszą podróż po Lofotach kończymy właśnie w Eggum. Ostatnie spojrzenie na ocean i jedziemy na prom.

W Svolvaer okazało się,że prom będzie za 3,5 godziny. Decydujemy się jechać do Lodingen tj. 100 km od Svolvaer i płynąć promem do Bognes. Czyli tak jak przypłynęliśmy na Lofoty. Koszt 400zł. Oszczędzamy ok. 400 km. Opcja chyba najlepsza z możliwych. Po drodze jeszcze sycimy oczy pięknymi widokami z Lofotów.

Widoki piękne, ale serpentyny straszne :( Dostaję choroby lokomocyjnej. Czuję się jak na karuzeli… Kasia też. Kręto i ostro w dół. Zatyka nam uszy, boli mnie głowa i jest mi niedobrze. 100 km serpentyn. Maaasaaakraaa. Prawie nie żyję. Pierwszy raz zazdroszczę Matiemu., że prowadzi. Wtedy nie ma się choroby lokomocyjnej. Przynajmniej ja nie mam… Ale uprawnień na ciągnięcie naszej przyczepy też nie mam. Więc cierpię… A Mati… Popatrz kochanie tor do ”wreck race” (potocznie mówiąc do rozwalania aut ) . O, zobacz kochanie jedzie Norweg Land Rowerem i nas pozdrawia… Tutaj też właściciele Land Rowerów tworzą jedną społeczność… Widziałaś kochanie… A kochanie ledwo żyje…. :( I tak całą drogę do Lodingen.
W Lodingen czekamy godzinę na prom i wypływamy.
Rozpoczęła się nasza podróż powrotna do domu. Mamy pięć dni i ok. 1991 kilometrów do Trelleborga – skąd odpływa prom do Polski. Nie licząc zjazdów w boczne drogi na noclegi… Czasami odpowiedniego miejsca na postój szuka się przez parę dobrych kilometrów… Miejmy nadzieję, że Landek da radę i nie spóźnimy się na prom…

Powrót do spisu treści

Komentarze

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *