Skandynawia- rok 2014. Szwecja - kraina jezior i reniferów. Norwegia - kraj gór, wielorybów i białych plaż dalekiej północy. Lofoty.
Rozdział XXIV
Powrót
21.08.2014 czwartek
Rano pobudka o godzinie 8.15. Szybkie zbieranie się i ruszamy. Nie mamy chleba, więc najpierw musimy znaleźć jakiś sklep. Dzieci ponownie zasypiają w samochodzie, ja też drzemię. Nie za dobrze spałam w nocy. Na nawigacji cały czas prosta droga. 120 km prosto – rondo, 93 km prosto – skrzyżowanie itd. odległości między miejscowościami porażające. Stacje benzynowe są co ok. 60 km. Często samoobsługowe. Stacyjka – dwa dystrybutory i ani żywego ducha… I tylko lasy, lasy, lasy, i jeziora…
Widzimy jeszcze małego reniferka.
Renifer (Rangifer tarandus)
Na pierwszy sklep trafiamy po 140 km i 1 godzinie 45 minutach jazdy. Szwecja.
Kupujemy chleb. Robimy z Matim kanapki, herbatę i kawę. Jemy już jadąc. Ja opisuję naszą wyprawę pod wodospad. Słuchamy znowu po długiej przerwie muzyki. ”Aerosmifów”, Gasen Rosen, Luisa Armstronga, Pink Floyd, oraz nieśmiertelnych Dżemów. Jedyne co trochę zakłóca spokojną podróż, to pójście Kasi w swoje zwykłe nastoletnie zachowania. Są one dla nas przykre i psują ogólnie nastrój. Ale cóż masz nastolatkę, to musisz się z tym liczyć. Niby to rozumiemy, ale momentami mamy naprawdę dosyć. Dobrze, że są momenty kiedy Kasi fochy na jakąś chwilę mijają, bo trzeba by ją zostawić, gdzieś na poboczu w Skandynawii ;) W pewnym momencie z lasu wychodzą piękne ptaki – to ibisy :o! A ja nie mam karty w aparacie. Szybko wkładam. Za późno udaje mi się zrobić tylko kuper… ;(
Ibis kasztanowaty (Plegadis falcinellus)
Zrobiliśmy już dzisiaj ok. 400 km. Jesteśmy zmęczeni. Mój mózg przestaje koordynować. Jedna ręka przez okno wylewa w trakcie jazdy resztki herbaty z kubka, mózg już myśli trzeba zamknąć okno i druga ręka zaczyna zamykać. Huston mam problem: jedna ręka zamyka okno i nie chce przestać, a druga wylewa herbatę i nie chce się cofnąć. Ledwo unikam przytrzaśnięcia. Wszyscy duszą się ze śmiechu, a kilometry uciekają spod kół. Na szutrze, którego jest znowu dużo – uciekają dużo wolniej. Znowu jemy kanapki. Podróż trwa dalej. Jest godzina 19.00 przejechaliśmy 600 km . Mati postanawia od godziny 20.00 szukać noclegu. Wystarczy na dzisiaj. Pytamy Strzałów, gdzie są, żeby zrobić wspólny nocleg, ale oni decydują się jechać przez Oslo. Pewnie spotkamy się dopiero na promie. Szkoda. Fajnie byłoby spędzić jeszcze jeden wieczór nad jakimś jeziorkiem wspólnie…
Nie możemy znaleźć miejsca na nocleg, ale jedzie się nam całkiem fajnie. Teraz znowu nie czujemy zmęczenia – nie wiadomo kiedy zregenerowaliśmy się. W efekcie stajemy na parkingu leśnym nad jeziorem o godzinie 21.30, po przejechaniu 800 km gdzieś w okolicy Filipstad, czyli jakby naszym Filipowie ;) przy czerwonej drodze 26, która odeszła od E 45 poniżej miejscowości Mora. Będziemy jechać w kierunku Trelleborga wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Dalbsjon. Od wczoraj wieczora zrobiliśmy 1020 km. Z przyczepą po szwedzkich drogach. Dużo. Mamy już tylko 652 km do promu. Jemy obiad. Każdy je miskę zupy. Filip krupnik. Kuba, ja i Kasia pomidorówkę a Mati barszcz ukraiński. Jak w restauracji, każdy zamawia to na co ma ochotę ;) Z jednym wyjątkiem. Kuba zamówił barszcz ukraiński, ale po dwóch łyżkach stwierdził, że chce pomidorówkę, więc Mati się zamienił. Mati i Filip to nasze śmietniczki zjedzą i dojedzą wszystko ;)
Strzałki piszą smsa, że są poniżej Oslo. Jutro jednak spróbujemy się spotkać gdzieś nad jeziorem Dalbson. Super, będzie jednak jeszcze jeden wspólny wieczór przed promem :)
Idziemy spać. Śpimy na zakręcie, przy drodze gdzie bardzo szybko jeżdżą samochody. Trochę głośno i mam wrażenie, że nas zdmuchną. Oczywiście nic się takiego nie dzieje.
22.08.2014 piątek
Ranek spokojny, bo też kilometrów przed nami jest dzisiaj już dużo mniej. Planujemy przejechać ok. 300 km. Więc prawie nic ;)
Jemy śniadanko. Schodzi ostatni pomidor z Polski. W lodówce pomału zaczyna hulać wiatr . Widoczny znak, że nasze wakacje dobiegają końca :(
Ruszamy, świeci piękne słońce a droga wije się przed nami wśród lasów, mchów i porostów. Słuchamy Pink Floydów.. Kuba marudzi, że nie chce słuchać muzyki po angielsku, chce po polsku. Tłumaczymy, że nie możemy na okrągło słuchać Maleńczuka i Dżemu, ale nie pomaga. Zaczyna wyć. Znowu tłumaczymy spokojnie, że teraz chcemy posłuchać Pink Floydów. Kuba ryczy coraz bardziej. Im więcej tłumaczymy, tym bardziej ryczy. No to się wkurzam. Nie będzie nas synuś terroryzował. Daję mu dużą ilość chusteczek higienicznych i mówię: teraz Ty masz czas wycia (byle nie za głośno), a my mamy czas słuchania Pink Floydów. I tak sobie jedziemy. Słuchamy i Floydów, i wycia… ;D Wycie zresztą jak widzi, że nie jest skuteczne mija i nastaje błoga cisza, już tylko z muzyką.
Mamy tylko nadzieję, że marudzenie Kuby nie jest początkiem jakiejś choroby. Zaczęliśmy podróż od jego jelitówki – ciekawe, czy szykuje nam coś na jej zakończenie? Miejmy nadzieję, że nie. Dla sprawdzenia kondycji syna proponuję, że po przesłuchaniu Pink Floydów on wybierze płytę. Twarz naszego najmłodszego rozświetla promienny uśmiech. Po marudzeniu, ani śladu. Wybiera oczywiście Psychocantry Maleńczuka. Całą płytę fika w foteliku, śpiewa z Maleńczukiem i wcale mu nie przeszkadza, że Maleńczuk część kawałków śpiewa po angielsku. W każdym razie oddychamy z ulgą. Marudzenie było chyba wynikiem samego marudzenia a nie zbliżającego się choróbska. Nie zatrzymujemy się nad jeziorem, ponieważ Strzałki chcą ostatni nocleg mieć jak najbliżej promu.. Więc jedziemy jednak znowu cały dzień. Zatrzymujemy się w miejscu naszego pierwszego postoju nad morzem w Szwecji, w miejscowości Traslovslage . Strzałki są jakąś godzinę przed nam, ale zatrzymują się na płatnym campingu, ponieważ są totalnie przemoczeni. Jadąc przez Norwegię od momentu naszego rozstania mieli dwa ciężkie noclegi w deszczu . Boją się, że może powtórzyć się burza z poprzedniego pobytu w Traslovslage . Muszą się trochę dosuszyć.
My zatrzymujemy się na plaży, jak poprzednio.
To nasz ostatni nocleg w Skandynawii.
Gra świateł pomimo tego, że towarzyszyła nam przez trzy tygodnie, nadal nas zachwyca…
Rosną tu olbrzymie krzewy dzikiej róży.
Róża dzika (Rosa canina)
Postanawiam nazbierać i w domu zrobić powidła. Dzieci zbierają jarzębinę. Zrobimy na zimę pyszną nalewkę :)
Idę na spacer jeszcze raz spojrzeć na rosnące tu całe polany przepięknych wrzosów… Jest już za ciemno, żeby robić zdjęcia…
Gdy wracam jemy obiad. Gołąbki, żeby tradycji stało się zadość. Ale tym razem kupne ;) Idziemy spać. Rano musimy wstać wcześniej, ponieważ chcemy jeszcze przed wypłynięciem do Polski zwiedzić Muzeum Techniki w Malmo.
O północy przychodzi jeszcze sms od Dorotki. Wykąpali się w ciepłej wodzie, zjedli pod dachem, coś znowu im nie wyszło z suszarką do ubrań…. Życzymy sobie wzajemnie spokojnej nocy z sąsiadujących plaży :)
Niestety noc mam straszną. Tak wieje, że cała przyczepa chodzi i jęczy. Źle się czuję – serce mi się tłucze. Chyba przez ten wiatr. Jak serce mi się uspakaja, to budzi mnie ból w nodze. Zapalam światło. Kostka jest cała spuchnięta i sina. Tak jakby krwiak rozlał się jeszcze bardziej. To konsekwencja wyprawy pod lodowiec i 1400 kilometrów jazdy prawie non stop. Byle nie dostać jakiejś zakrzepicy. Ból się przeżyje… W każdym bądź razie, ta noc nie należała do najlepszych. Reszta rodziny śpi jak niemowlęta, a wiatr wyje i morze szaleje. Dobrze, że Strzałki śpią na campingu. Nie byłoby im tutaj łatwo. Podłoże jest bardzo twarde i trudno byłoby przymocować namioty. Tak jak trzy tygodnie temu, w tym samym miejscu ;) Na dodatek strasznie leje…. W końcu zasypiam.
23.08.2014 sobota
Rozpoczął się ostatni nasz dzień w Skandynawii.
Ranek wstaje, jak to zwykle tutaj bywa po burzowej nocy – przepięknie słoneczny :)
Przez okno patrzę na mówiącą mi ”dzień dobry” jarzębinę, czerwieniącą się w promieniach słońca
Jarząb pospolity (Sorbus aucuparia)
i na wrzosy, które tak uwielbiam jeżeli rosną dziko.
Wrzos zwyczajny (Calluna vulgaris)
A na morzu w pełnym przechyle bieli się żagiel.
Jemy śniadanie i ruszamy do Muzeum techniki w Malmo.
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!