Skandynawia- rok 2014. Szwecja - kraina jezior i reniferów. Norwegia - kraj gór, wielorybów i białych plaż dalekiej północy. Lofoty.
Rozdział III
Awaria
04.03.2014 poniedziałek
Rano. Pada. Wszystko jest mokre i brudne. Kuba dalej gorączkuje.
Młodzież zostaje wyekspediowana na zewnątrz. Następuje łatanie namiotów. Ja sprzątam legowisko. Mati przygotowuje śniadanie. Okazało się, że przypadłości kobiece Zuzki doprowadziły do destrukcji naszą kapę. Damy radę… Wypierzemy w morzu. W tym momencie Kuba woła, że musi do ubikacji. Za późno – majtki do wyrzucenia – mamy jelitówkę :( Na promie, to nie była choroba morska :( Myjemy Kubę chusteczkami pampersowymi, daję mu leki, podpaska zamiast pampersa do majtek – nie ma możliwości prania, dezynfekujemy łazienkę – trzeba zrobić wszystko, żeby reszta nie zachorowała. Mati ma dosyć idzie popływać do morza. Po jego powrocie, ja z Filipem idziemy prać kapę. Strzały chronią się przed deszczem w namiotach. Cały czas leje.
Morze – coś fantastycznego. Jest ciepłe plus deszcz – sama rozkosz. Pierzemy kapę, wykręcamy, rozwieszamy do płukania z soli morskiej w deszczu na sznurze bieliźnianym między Landkiem a przyczepą. Idę popływać. Gdy wracam śniadanko jest już na stole – kocham mojego męża :) Jemy i ładujemy się do łóżka – uwielbiam moją przyczepę :) Deszcz pada, my czytamy. Strzałki pakują się co nieco przemoknięci i jadą do Oslo. W nocy przylatuje z Polski Michał. Omówiliśmy miejsce kolejnego naszego spotkania – Rostvollen przy Gutulia National Park i rozstaliśmy się. My chcemy jeszcze chwilę poleżeć. Półtorej godziny później słyszymy: ,,dzień dobry” z dziwnym akcentem – to Szwedzi.
Przyszli nam powiedzieć, że zbliża się straszna burza i lepiej, żebyśmy stąd uciekali. Skandynawowie są super (przynajmniej Ci, których my spotykamy) :)
Pakujemy się. Mokre rzeczy wrzucamy do worków i ruszamy. Autostrada. Korek. Mati decyduje – zjeżdżamy na Lindberg. Ja krzyczę – nie! Nauka na przyszłość: zawsze słuchaj swojego męża. Piętnaście minut po zjeździe z autostrady psuje się nam auto – na amen. Zerwany pasek klinowy i rozsypane łożysko rolki prowadzącej pasek klinowy. Spod maski się dymi. Nie wypłacilibyśmy się za holowanie z autostrady…. Stoimy, oczywiście zaraz za zakrętem. Biegnę rozłożyć trójkąt ostrzegawczy a Mati próbuje przez Marcina zorganizować części. Strzałki są już w Goteborgu i szukają po hurtowniach. Dzięki Bogu nie jesteśmy sami… Niestety Marcin dzwoni, że części są nie do dostania i daje nam numer do serwisu. Dzwonimy – chcą po nas przyjechać. Serwis w Skandynawii – NIEEE!!!! Mati dzwoni do Zbyszka (do Polski). Brat jak zwykle staje na wysokości zadania. Organizuje części i nazajutrz wyśle kurierem – części będą u nas w środę 06.08. Musimy tylko zorganizować adres, pod który mogą być przysłane. Mati szuka jakiejś polany, na której moglibyśmy się schować. 150 metrów dalej – JEST! Landek jakoś się dokulał. Rozstawiamy przyczepę. Znowu jest piękna pogoda. Na polu sarenki (oczywiście od razu uciekły :) )
Mati idzie poszukać ludzi, którzy udostępnią nam adres dla kuriera i kogo znajduje ??? Człowieka pracującego dla firmy naprawiającej traktory!!! Okazało się, że do Land Rovera pasują standardowe części z traktora :) i Pan Szwed przywiezie nam części na następny dzień. Pozostało nam spokojnie czekać a miejscówkę mamy w sumie nie najgorszą :)
Przyszli Szwedzi- bardzo mili ludzie. Dadzą nam wodę, ale i tak bardzo musimy oszczędzać. Nie możemy co chwilę do nich biegać. Przyszli chyba też sprawdzić, czy naprawdę jesteśmy rodziną z zepsutym autem. W dzisiejszych czasach ostrożności nigdy za wiele…
Idziemy spać. Ja się dopytuje Matiego, czy pozamykał auto. Mati : a po co? Na co Kasia lotnie odpowiada: mogą okraść nas króliki – wszyscy się śmiejemy. Humory nam dopisują. Śpimy spokojnie.
05.08.2014, wtorek
09.00 – Dobry człowiek ze Szwecji przyniósł łożysko. Po południu będzie pasek klinowy. Mati wymienia łożysko, jemy śniadanie. Dzwonią z serwisu, że nie ma części, ale mogą nas sholować i spróbować naprawić. Grzecznie dziękujemy :) Na obiad znów gołąbki. Nie mogę już na nie patrzeć. Dobrze, że zostało gołąbków jeszcze tylko na jeden obiad. Myjemy naczynia wycierając papierem – oszczędzamy wodę. Wyparzam tylko naczynia Kuby. Jelitówce mówimy – precz! Idziemy się z Matim zdrzemnąć. Domek na kółkach, to jednak jest dobry pomysł.
16.40 – już po kawce, a tu przyjeżdża Pan od Traktorów z paskiem klinowym. Części kosztują nas 650 koron. Na złotówki to prawie 350 złotych. W Polsce łożysko kosztuje 8zł plus pasek klinowy ok. 60zł – nie jest lekko :( Mati naprawia, ale nie ma łatwo, ponieważ brakuje odpowiedniego klucza do zluzowania napinacza paska. I znowu biegiem do Traktorzysty po narzędzia. Filip dzielnie pomaga. Umorusani są okrutnie, a ja piszę wierszyk:
AWARIA
,,Samochód zepsuł się kiedyś w polu,
pasek klinowy z łożyskiem pospołu.
Kto mnie naprawi – smutno tak myśli,
potrzebny mechanik co coś wymyśli.
Mój tata super jest mechanikiem,
W mig Cię naprawi i zagrasz silnikiem”
Niestety nie tak w mig. Okazało się, że Pan od traktorów kupił za krótki pasek. Przymierzał do starego, ale nikt nie pomyślał, że stary jak się palił, to się skurczył. I znowu czekamy do jutra, do 17.00 na nowy. Mati gubi część z klucza od Pana traktorzysty. Kuba (już zdrowy) czołga się pod Landkiem i szuka. Ja szukam latarki, żeby zobaczyć czy nie ma klucza pod maską. Zapomnij o latarce – Mati nie wziął
Siedzimy na ,,naszym” polu dalej… Trochę siadł mi nastrój. Muszę spróbować go podnieść. Piszę wierszyk o latarce.
LATARKA
,,Latarka z lampą się raz kłóciły,
która jest lepszą dla swej rodziny.
Lampa z sufitu z dumą spogląda,
przy mnie wieczorem się bajki ogląda.
Na to latarka wesoło mruga,
tam na suficie siedź moja droga.
Zbliża się lato i wraz z rodziną
pojadę w podróże, a one słyyynąąą
z tego, że czasem wieczorną porą
super latarkę do ręki biorą.
Żeby oświetlić mną sobie drogę,
by nie zabłądzić – rodzinie pomogę.”
To z tęsknoty za latarką, która została w domu ;(
Radzimy sobie jakoś z podstawową higieną chusteczkami pampersowymi i tą niewielką ilością wody, którą mamy. Nie jest to proste, ale dajemy radę.
Przydałaby się saperka – wiadomo niektóre rzeczy dobrze jest zakopać. Ale nie mamy saperki. Ciekawe kto zapomniał???
Wieczór. Siedzimy z dziećmi – dobrze, że jest światło z solarów. Dzieciaki i Mati rysują. Kuba narysował: pociąg, krasnala, mroczną furię i żyrafę z krótką szyją (do wierszyka Tosi). Wszyscy się śmieją, bo żyrafa wyszła super – a Kuba ryczy :)
Kasia narysowała piękną fokę – wyszła fit, więc mówię: Kasiu foka musi mieć troszkę brzuszka – ta wygląda jakby ćwiczyła aerobik :). Filip naszkicował smoka a Mati Trolla, który przypomina murzyna z rogami
Ja piję małego drinka i po napisaniu sześciu wierszyków, słucham śmiechu mojej rodziny. Myślę jak bardzo ją kocham…..
06.08.2014, środa
Rano. Znowu jest piękna pogoda. Miejmy nadzieję, że dzisiaj wyruszymy. Czekamy na przyjście Pana od traktora z paskiem.
Cały dzień upalny, czytamy, śpimy i czekamy. O godzinie17.00 naszego przyjaciela ze Szwecji nie ma. O 17.30 nie ma. O 18.00 nie ma. Godzina 18.30 – przyjechał, ale paska nie przywiózł. Pasek był zamówiony, ale nie dotarł do godz.17.00 i sklep został zamknięty. Mamy obiecane wydanie paska zaraz po otwarciu sklepu, czyli o 7.15. Pan od traktora obiecał nam, że od razu go przywiezie. Trudno jest mi uwierzyć, że mamy szansę się stąd ruszyć, a co dopiero marzyć o dojechaniu na Lofoty…
Nic… gramy z dziećmi w mistrza słowa i idziemy spać….
07.08.2014, czwartek
7.20 – Pan od traktorów już jest z paskiem klinowym i robi nam pobudkę.
Okazuje się, że wymiana paska w traktorze to zupełnie co innego niż w Land Roverze. Mati na całe szczęście wie jak to zrobić i wspólnymi siłami – Mati, Filip oraz Pan od traktorów uwijają się z paskiem w 20 minut :)
Ja przygotowuję kawkę i pyszne śniadanko. Serdecznie dziękujemy Panu, wcinamy śniadanie i w drogę – kierunek Trollhatan-Osebol-Drevsjo, i miejsce spotkania ze Strzałkami- Rostvollen Gutulia National Park. Ok. 700 km do przejechania.
Po drodze okazuje się, że po pierwsze szwankują nam światła boczne w przyczepie, a po drugie spod maski wydobywa się dziwny dźwięk, jakby klekotanie wentylatora. Mati sprawdza i nie ma pojęcia o co chodzi. Marzymy o kąpieli. Stwierdzamy, że mamy w nosie co się dzieje…
Cała trasa od Trollhatan do rozjazdu na Osebol prowadzi wzdłuż wielkiego jeziora Dalbosjon. Szukamy miejsca, w którym będziemy mogli popływać i zmyć 3 dniowe zmęczenie. Zatrzymujemy się w Haverud nad mniejszym jeziorem Annimen. Mati walczy ze światłami przyczepy. Okazało się, że przepalił się wyłącznik świateł w kolumnie kierownicy. Dajemy Matiemu spokój, biorę dzieci i idziemy się kąpać. Woda w jeziorze jest fantastyczna. Tak czysta, że aż pachnie. Pływają duże ryby. Na brzegu jakieś resztki raka – są raki to znaczy, że woda musi być naprawdę czysta. Temperatura wody myślę, gdzieś 18-20 stopni. Pływamy, skaczemy, odżywamy… Gdy brakuje wody, to dopiero człowiek zaczyna rozumieć jak jest ważna… Myjemy się – oczywiście bez żadnych środków czystości. Skóra i włosy po wyschnięciu są super. Wracamy do przyczepy. Mati naprawił światła :) Jeżeli chodzi o auto, to mój mąż jest nie do zastąpienia :) Mati idzie pływać. Ja robię obiad – szybkie kubki z daniami gotowymi: peere ziemniaczane, makaron z sosem po bolońsku, złoty kurczak Vifon – czyli rosołek. Jemy. Nadal nie wiadomo co tak dziwnie stuka. Mateusz postanawia jechać dalej i dotankować trochę lepszej benzyny. Jednocześnie myśli, że może pasek klinowy się dopasowuje – zobaczymy… Jedziemy śpiewa Bednarek, jesteśmy czyści. Znowu lepsze nastroje. W pewnym momencie przychodzi sms od Wujaszka Januszka z Niemiec, że w prowincji Vastmanland koło miasta Sala w środkowej Szwecji szaleją pożary. My na całe szczęście jesteśmy bardziej na zachód, ale bardzo się cieszymy, że rodzinka o nas myśli :) Dostęp do internetu mamy tylko z sieci komórkowej – drogo, więc nie korzystamy… Na całe szczęście Wujaszek czuwa :)
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!