ChorwacjaLatoPodróżeRodzinaSłowacja

Dzieci tak szybko dorastają… Chorwacja, Słowacja.

1802.2017
Powrót do spisu treści

Rozdział X
Pula.

29.07.2016, piątek.

Kolejny poranek. Mati jedzie na rowerze po świeże pieczywo, ja robię kawę, Kasia śpi, Kuba gra na tablecie. Niby spokój… A tu wchodzi Filip. Maaamooo, masz coś na gardło, bo mnie boli… Zaczyna się. Jeden dzień – Kasia i Kuba katary, drugi dzień – Kasia dołącza opryszczkę a Kuba kaszel, kolejny: Mati – opryszczka, kolejny- gardło Filipa. I jak tu jechać bez całej apteki… A ja wzięłam tylko pół. Może nie starczyć leków jak tak dalej pójdzie ;(

Postanawiamy iść trochę wcześniej na plażę (z reguły wyrabiamy się dopiero koło południa i siedzimy pod parasolem szczęśliwie zakupionym w Jysku) licząc na bardziej przejrzystą wodę do zdjęć niż popołudniu, kiedy jest dużo osób kąpiących się.

A w dodatku chcemy popołudniu pojechać do Puli, gdzie jak mówi Mateo jest zbudowany przez Rzymian w II w. p. n.e. amfiteatr.

Przy śniadaniu tak sobie gadamy o różnych bzdurach. W pewnym momencie Kasia pyta, czy mogłaby zacząć trochę uczyć się jeździć samochodem. Mówię – czemu nie, jak wrócimy możemy pojeździć Oplem po rondku przy wale. No i znowu katastrofa. Filip – a ja musiałem najpierw zrobić prawko. I znowu nic nie pomaga tłumaczenie, że przez ostatnie lata mieliśmy vana Opla Vivaro. Auto wielkie, które Filip mając już prawo jazdy zarysował o nasze słupki klinkierowe i ciężkiego Land Rovera w automacie. Miałeś zdawać egzamin na manualu, więc jak mieliśmy Cię uczyć jeżdżenia w automacie – tłumaczymy. Nota bene pożyczaliśmy Hundaia od pana Mietka, żebyś mógł pojeździć. Nie pomaga – jakby ciąg dalszy sprawy tortu…

Trudno. Idziemy nad morze.

Postanawiam dzisiaj na plaży spróbować posnorkować z obciążeniem – dwa ciężarki ołowiowe. Może zejdę bliżej dna na trochę dłużej i zrobię lepsze zdjęcia. No to zaczynamy ubieranie

Pluję do maski i porządnie rozcieram, żeby maska pod wodą nie zaparowała – nie ma lepszej ochrony – i płuczę w morskiej wodzie.

Pas z ołowiem mamy na miejscu. Wkładam mozolnie maskę z rurką – nie mogą mi się do maski dostać włosy, bo będzie przeciekać. Niestety moje włosy plączą się wszędzie :( Gotowe.

Pozostaje pomachać rodzince

i zmykam do podwodnej fauny i flory :)

Jak widać fauna najlepsza do sfocenia pod wodą od razu dołącza z lądu ;)

Zostawiam wieloryby i wielorybki z lądu i płynę w samotności pobyć z rybkami :)

Wychodzę na brzeg i załamka. Filip ma nadal focha. Cierpi w samotności na pontonie.

Na dodatek Kasi foch powrócił ze zdwojoną siłą. Nie odzywa się w ogóle. Siedzi ze smutną miną, kąciki w dół. Burczy w odpowiedzi na każde pytanie. Oczywiście twierdząc, że ma świetny humor. Kuba z braku towarzystwa – rodzeństwo jakby mało zabawowe. Tłucze ręcznikiem o wodę.

Co za obraz szczęśliwej, wakacyjnej rodzinki ;(

Mówimy – dosyć. Zbieramy się i jedziemy trochę pozwiedzać. Może chwila w klimatyzowanym samochodzie coś pomoże. Żeby zrobić dzieciakom dobrze zatrzymujemy się w Lidlu i kupjemy całą paczką lodów – mini rożków. Może lody coś pomogą na dzieciakowe fochy. Nie pomogły :(

Pula okazuje się dziwnym tworem mieszającym parę naprawdę zabytkowych i atrakcyjnych budowli z brzydkim, nowoczesnym miastem.

Robimy parę fotek

Amfiteatr – mógł pomieścić 23 tys. widzów, co czyni go szóstym co do wielkości obiektem tego typu na świecie. Jak się okazuje jest również jednym z najlepiej zachowanych obok Koloseum w Rzymie i Al-Dżamm w Tunezji.

Ponieważ wyjazd był do amfiteatru zbudowanego przez Rzymian – biorę małą, koronkową czarną. Chcę się poczuć trochę jak Włoszka. Odrobinę ;)

Podwójna brama rzymska.

Jakieś kolumny.

I blokowiska :(

Pula mocno nas rozczarowuje. Można przejść jeszcze cztery kilometry tunelami pod miastem, ale nikt nie ma na to ochoty. Można jeszcze zobaczyć fort. Podjeżdżamy pod fort i okazuje się, że wstęp jest płatny. Normalnie pewnie byśmy poszli zwiedzić, ale mamy Puli dosyć. Wsiadamy do auta i jedziemy na obiecaną dzieciom pizzę do Fażany. Małego portowego miasteczka. Chociaż nie wiem po co jeszcze młodzież gdziekolwiek ciągniemy, jeżeli ciągle jest nabzdyczona…

Fażana okazuje się uroczym miejscem. Są tam tak lubiane przez nas uliczki ze sklepikami.

Piękny port z klimatycznymi knajpkami.

Niech nikogo nie zwiodą te uśmiechy. To tylko optymistyczne miny do zdjęcia na wyraźne żądanie mamy, które przy próbie zrobienia pojedynczego zdjęcia musi być powtórzone przynajmniej pięć razy. Ale jak widać, gdy już Rodzinka się zsynchronizuje, to zdjęcie ma szansę wyjść całkiem ładne ;)

Oczywiście nie przesadzajmy z dłuższym utrzymaniem pogodnych min. Zdjęcie zdjęciem, a rzeczywiste nabzdyczenie, rzeczywistym nabzdyczeniem.

Wybraliśmy knajpkę. Zamawiamy najpierw napoje – mineralną dla dzieci, winko dla mnie, piwko dla Matiego – nie zamierzamy się przejmować nastrojami młodzieży…

Całe szczęście, że chociaż Kuba po wakacyjnym początkowym okresie jęczenia utrzymuje stały poziom dobrego nastroju i miłości do całego świata.

Wybraliśmy cztery pizze: diavolo, margaritę, capriciossę i istriański prscut ( z istriańską szynką).

Pizze były przepyszne :)

Jak widać pyszność pizzy, nic nie zmienia…

Z tarasu naszej restauracji patrzę jak pomału dzień chyli się ku zmierzchowi.

Idziemy jeszcze na spacer po falochronie wychodzącym w morze. Jest pięknie

Chcę zrobić jakieś ładne zdjęcie całej Rodzince na falochronie – bez szans. Najgorsza mama na świecie zamęcza nas zdjęciami – foch młodzieżowy na całego. Mamy z Matim dosyć. Wracamy. Zaczynamy myśleć, że może już po prostu nadchodzi czas, w którym młodzież musi zacząć spędzać wakacje bez nas. Nigdy nie sadziłam, że dojdę do takich wniosków. Myślałam, że największym szczęściem rodzica jest być z dziećmi. Czyżby nadszedł czas na kolejne ”odcięcie pępowiny”- tak szybko??? :( Filip widzi, że przegięli. Próbuje łagodzić. My na to – mamy Was w nosie. Nie zepsujecie nam wieczoru. Pod koniec spaceru Filip jednak robi nam parę fotek – zatroskanym,

ale w sumie i tak szczęśliwym rodzicom :)

Pod warunkiem, że akurat patrzą na siebie, a nie na szanowną prawie dorosłą młodzież ;)

Jesteśmy z Matim tak zauroczeni tym portowym miasteczkiem, że postanawiamy przyjechać tu sami na kolację – może w niedzielę? Mamy w zwyczaju spędzać jeden wieczór na wakacjach tylko we dwoje. A to jest wymarzone miejsce na taki wieczór.

Zostawiamy Fażannę – piękną w promieniach zachodzącego słońca.

Robię sobie stop klatkę. Może przyśnią mi się drzewa piniowe i spokojnie kołyszące się jachty na wodzie..

Powrót do spisu treści

Komentarze

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *