Rozdział XV
Dzień remika.
01.08.2016, poniedziałek.
Rano budzi nas burza i straszna ulewa. Filip z namiotu salwuje się ucieczką do przyczepy. Jest nadal okropnie zakatarzony. Jak szybko jak wpadł do przyczep tak szybko zasypia na łóżku przy Kaśce i Kubie. Ich już nie zarazi katarem – to oni zarazili jego. Jestem cała w stresie. Nie chcę być chora!!! Moja fobia bakteryjno-wirusowa szaleje w najlepsze :(
Wstajemy. Mati sprawdza pogodę. Okazuje się, że ma padać do wczesnego popołudnia. Przed przyczepą wszystko się pierze w strugach deszczu. Nie szkodzi – jak przestanie padać to wyschnie :)
Pijemy kawę. Ja opisuję nasze wspólne wakacyjne dni. Mati robi śniadanko. Jak zwykle pyszne. Uwielbiam wakacyjne śniadania – świeży chlebek ( w Chorwacji, w przeciwieństwie do Norwegii mamy ten komfort), mielonka z puszki, żółty ser, pomidory (nadal z Polski – chorwackie są dużo gorsze. Dziwne, ale prawdziwe), potem bułeczka z dżemem, a potem znowu chleb z żółtym serem i pomidorem. Jak zwykle po dżemie jest mi za słodko :( Boże, a co z moją dietą??? Wrócę do niej po wakacjach… Teraz się zajadam :D
Po śniadaniu postanawiamy grać w remika. Gramy. Jest wesoło. Dzieciaki mają super nastroje. Czyżby jakiś bonus dla staruszków po wczorajszym wieczorze? ;) Nie ma tak dobrze. Tym razem zawalam wszystko ja.
Ponieważ obróbka zdjęć zajmuje mi dużo czasu, to chcę czekając aż dzieciaki po kolei zrobią ruch (a to z reguły trwaaaa…..) powybierać zdjęcia do zmniejszenia. Nie przeszkadza mi to w rozmawianiu z moją rodzinką – tym bardziej, że mogą mi doradzić, które ze zdjęć wybrać. Jednakże Mati się bulwersuje i mówi- schowaj komputer. Tłumaczę, że przecież nie zabieram im siebie. Nie przeszkadza mi obrabianie zdjęć w rozmawianiu z resztą Rodzinki… Nic z tego – mój Pan Mąż marudzi. Wtedy popełniam błąd i zadaję pytanie? Wolisz, żebym teraz czekała bezczynnie na ruch każdego z osobna a potem w nocy nie spała, jak Ty śpisz słodko i chrapiesz? Bo kiedyś przecież muszę to zrobić… Milczenie. Brnę dalej – to zróbmy głosowanie. Niech każdy się wypowie. No to się doigrałam :( Padają odpowiedzi: Mati – schowaj komputer, Filip – ja mam w nosie co robisz, Kuba – ja się wstrzymuję od głosu (chyba czuje, że całość idzie w złą stronę), Kasia – jestem za tym, żebyś zamknęła komputer. Ok. Zamykam komputer ale poczucie, że bardziej kocham moją Rodzinkę, niż ona mnie jest bolesne. Niech się matka i żona męczy. Jak wydumała sobie opisywanie naszych wyjazdów, to niech zajmuje się tym w nocy, żeby się nam za bardzo w oczy nie rzucać. Gramy dalej, ale atmosfera już jest do niczego. W końcu zaczynam płakać. Mówię – idę się przejść. Przestało padać i świeci piękne słońce. Kasia pyta – iść z Tobą? Nie – odpowiadam. Chcę pobyć sama. Naprawdę chcę pobyć sama. Jest mi okropnie przykro – szczególnie po wczorajszym wieczorze. Mógłby mój mąż mieć więcej dobroci dla swojej żony :(
Siedzę nad morzem na skałach a tu ciągnie się za mną… nie, nie mój mąż jak już jednak miałam nadzieję, tylko najstarszy synalek. Skruszony. Faktycznie najgorszy tekst rzucił on… Przeprosił – ok. Nie zamierzam ciągnąć tematu. Chodzę po wodzie, obserwuję małe krabiki. Coś tam z Filipem rozmawiamy. Wracamy razem do przyczepy. Mati gotuje. Idę spać. Dzieciaki poszły zmywać a mój Pan Mąż próbuje ze mną rozmawiać. Mówi, że ja mu nie pozwalam serfować po necie jak gramy. Ja na to, że gdy czyta artykuły to z nami nie rozmawia a mi obróbka zdjęć nie przeszkadza rozmawiać, żartować i być w pełni komunikatywną osobą a musisz przyznać dodaję, że czas między jednym wyrzuceniem karty a następnym nie jest krótki. Na to Mati, że mu przeszkadza rozłożony komputer. Na to ja – że stawiam komputer z boczku i że mnie Rodzinka mniej kocha niż ja ją, ponieważ wolą żebym się męczyła w nocy. Więc jeśli sobie zabawę w Gala Anonima wymyśliłam (a byłam pewna, że opisuję wakacje dla nas wszystkich – widocznie nie) i jeżeli to tylko moje widzimisię to znaczy, że to nie ma sensu – przestaję robić zdjęcia i pisać. Mam to wszystko w nosie. Na to Mati – że uwielbia czytać to co piszę i mam dalej być rodzinnym, wakacyjnym kronikarzem. Ja na to – nic z tego. Wyrzucam mężusia z sypialni. Chcę spać w ramionach Morfeusza i mój Pan Mąż nie jest mi do tego potrzebny… Po piętnastu minutach Mężuś przychodzi zmusić mnie do pogodzenia się. Właściwie mi już przeszło, więc trochę się jeszcze droczę i mówię, że albo cała Rodzinka ładnie poprosi mnie żebym dalej robiła zdjęcia i opisywała wakacje, albo nic z tego. Cała Rodzinka ładnie mnie prosi. Całe szczęście, bo nie wyobrażam sobie rezygnacji z tego co tak lubię robić… Na całe szczęście nie muszę :)
Wyskakuję z łóżka i zarządzam dalsze granie w remika. Wracamy do super nastrojów… Jak to po burzy – słoneczko wtedy jakoś jaśniej świeci…
Jak widać czasami ”burzę w szklance wody” wywołują niby dorośli, odpowiedzialni i racjonalni staruszkowie ;)
No to gramy :)
Jednym karta idzie lepiej, drugim trochę gorzej…
Trzeba trochę pomyśleć… Jednym myślenie idzie trochę lepiej, innym trochę gorzej… ;)
Ale bawimy się świetnie :)
Mati serwuje obiad – gnoczi przesmażone z cebulką i peperoni plus sałata z pomidorami, i papryką. Pychota.
Po obiedzie znowu remik. Proponuję – może chodźmy na plażę. Wszyscy zgodnym chórem krzyczą – NIEEE !!! Zostajemy w przyczepie. Rodzinka ma już dosyć Chorwacji w wersji plażowania. Czas ruszać dalej. Postanawiamy wyjechać następnego dnia. Kierunek Klagenfurt. Kasia dalej nie może się kąpać. Kuba ma chore ucho, Filip zakatarzony na całego. Koniec snorkowania. Czas jechać w góry.
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!