Rozdział XXVII
Gdzie są moje piękne góry???
02.08.2016, wtorek.
Mamy ranek. Trzeba się szybko zebrać, ponieważ do 12.00 musimy się wymeldować. O dziwo dalej idzie nam wszystko jak z płatka. Kawka i śniadanie. Potem młodzież zmywa, Ja sprzątam przyczepę, Kubuś zamiata i myje podłogę. Mati nas wymeldowuje i do końca ogarnia całe nasze miejsce campingowe. Wyruszamy o 12.30. Super. Mamy 280 km do Klagenfurtu.
Wyjeżdżając z campingu zachwycamy się jeszcze różnorodnością samochodów, które się tutaj znajdują. Od pięknie utrzymanego Forda T, który jak mówi mój Pan Mąż (co wszystko wie o samochodach :) ) był pierwszym seryjnie produkowanym autem na świecie. Przy okazji Mati opowiada nam anegdotę o tym w jaki sposób Ford T był reklamowany: ”Możesz zamówić sobie Forda T w każdym kolorze – pod warunkiem, że będzie to kolor czarny” :) Autko jest piękne i ma to coś, czego się trudno we współczesnych autach doszukać. Jakąś nutę romantyzmu….
Do nowoczesnego kampera. Może nie najnowszego, ale na pewno nowoczesnego i absolutnie wypasionego. Taki kamper, to już jest luksus. Tyle, że trudno doszukać się tu czegoś romantycznego… Coś, za coś. Albo romantycznie, albo wygodnie ;)
Wyjeżdżamy. Mati upiera się, że tym razem nie opłaci słoweńskiej winiety. Pyta się po drodze, jak jechać niepłatnymi drogami. Drogowskazów na Turyn nie przez autostradę – brak. Jedziemy wg wskazówek uzyskanych od jakiejś Słowenki. Potem próbujemy jechać wg tego co pokazuje nawigacja. W efekcie ciągniemy się wąskimi uliczkami przez górskie wsie. Jest bardzo stromo i Volvo praktycznie się gotuje. Ale widoki są piękne… Gaje oliwne a w oddali czerwone dachy miasteczek.
W końcu udaje nam się wyjechać w kierunku Turynu i omijamy słoweńskie autostrady.
Jedziemy przez Włochy. Tutaj już autostradami – na Włochów Mati się nie obraził ;) Swoją drogą Włosi budują przepiękne drogi.
Wjeżdżamy w Alpy włoskie.
Robię zdjęcia – jak zwykle… ;) Widoki są piękne.
Przez Alpy droga prowadzi praktycznie samymi tunelami. Dzieci z tyłu bawią się we wstrzymywanie oddechu przez cały tunel. Dają radę naprawdę długo. Pokonuje je dopiero tunel 2,5 kilometrowy. Mi się najbardziej podoba, gdy wyjeżdżając z tunelu roztacza się widok na góry.
Wjeżdżamy w Alpy austriackie. Jestem zaskoczona, ponieważ w tej okolicy są niższe i mniej skaliste niż włoskie.
Do Klagenfurtu jedziemy dłużej niż się spodziewaliśmy, bo aż pięć godzin. Głównym powodem jest omijanie płatnej autostrady słoweńskiej :(
Klagenfurt okazuje się dla nas dużym rozczarowaniem. Po pierwsze miejsce na campingu będzie dopiero od godz. 13.00 następnego dnia a mamy godzinę 18.00. To jednak nie byłby największy problem – można przespać się w przyczepie na parkingu. Większym problemem jest sam Klagenfurt. Camping co prawda czysty i z dużymi parcelami, oraz wystarczającą ilością czystych toalet natomiast praktycznie w centrum miasta. Jezioro jak jezioro nawet rybki pływają, ale wygląda jak zwykły zalew. Góry widać z daleka. To miejsce dla lubiących odpoczywać w mieście. A my nie lubimy. Szukamy na internecie innego miejsca na ostatnie trzy dni urlopu. Wybieramy Słowację – Rajeckie Teplice u podnóża słowackich tatr. Dzwonimy – są miejsca. Trzeba będzie przejechać jeszcze 581 km., ale potem będziemy mieć już tylko 200 km. do domu :) Odwołujemy rezerwację w Klagenfurcie i jedziemy. Biorę do samochodu pieczywo ryżowe, suchary, salami. Karmię Rodzinkę. Młodzież zasypia – ma trochę dosyć. Niestety Kuba nie śpi i zaczyna marudzić, żebyśmy już zrobili postój, ponieważ on nie może spać w samochodzie. Tłumaczymy, że chcemy przejechać w nocy Wiedeń, bo w dzień są tam straszne korki. Obwodnica jest w remoncie. Uspakaja się dopiero, gdy straszymy go 3-4 godzinami stania w korkach. W końcu zasypia. Jedziemy z Matim, aż do Bratysławy. Śpimy na granicy austryjacko-słowackiej. Jest godzina 01.30. Jechaliśmy 13 godzin. Jesteśmy wykończeni.
03.08.2016, środa.
Budzimy się o 08.00. Proszę Matiego, żeby wyekspediował dzieci do samochodu. Na takim zmęczeniu potrzebuję przestrzeni. Robię do samochodu kawę, herbatę i kanapki. Ruszamy. Mamy tylko 200 km. do przejechania – mało :)
Kuba strasznie marudzi, ponieważ zrobiłam kanapki z pasztetem i z żółtym serem. Pasztet ok, ale żółtego sera nieee luuubięęę i już ryczy. Przecież jesz mnóstwo żółtego sera w tostach. To co innego, w tostach jest stopiony – jęczy. Ale jest tak gorąco, że ten też jest stopiony – odpowiadam. Jak mam teraz wygrzebać z pasztetu roztopiony ser? – pytam. Mój synalek ryczy dalej. Mówię jak nie zjesz chociaż kromki, to zamiast obiadu dostaniesz te same kanapki. Mati mówi – to nie jedz. Ale ja muszę podać Kubie antybiotyk :( Za chwilę coś mnie trafi a w przyczepie nie mam już pieczywa. Mam dosyć. Każę Kubie zjeść chociaż jedną kromkę jak lekarstwo, z zatkanym nosem. Kuba widzi, że robi się źle, więc zjada i… smakuje mu. Masakra!!!… Daję mu antybiotyk a nasz synuś już w świetnym humorze wygłupia się z bratem….
O godzinie 12.30. dojeżdżamy do campingu ”Słoneczne skały” w Rajeckich Teplicach i od razu wiemy, że to miejsce jest dla nas. Camping położony pod samymi skałami. Można się rozbić, gdzie się chce a miejsca jest dużo. Toalety czyste ( to jest na camingach dla mnie zawsze bardzo istotna sprawa) Śmieję się do Matiego i dzieciaków – zostajemy. To jest to :)
Na skałach pasą się kozy – domowe! Myślałam, że po skałach chodzą tylko kozice górskie…
Po campingu chodzi owca i pracuje jako kosiarka. Kuba od razu biegnie ją głaskać. Owca chyba do głaskania przyzwyczajona… :)
Chociaż za długo pieszczot nie wytrzymuje ;D
Są króliki, jest tyrolka…
Równoważnia…
No i jest Wi Fi – co niezmiernie uszczęśliwia naszą starszą młodzież. Znowu mogą mieć kontakt ze swoimi ”przybocznymi ;)
Ale przede wszystkim jest spokój, cisza i góry… :)
Robimy grilla i idziemy spać. Jest dwudziesta druga z minutami.
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!