ChorwacjaLatoPodróżeRodzinaSłowacja

Dzieci tak szybko dorastają… Chorwacja, Słowacja.

1802.2017
Powrót do spisu treści

Rozdział XVIII
Nasze dorosłe dzieci.

04.08.2016, czwartek.

Rano wita nas przepiękna pogoda. Trochę się bałam, że na Słowacji może być deszczowo. Mój małżonek był od początku decyzji o Rajeckich Teplicach przekonany o przepięknej pogodzie również tutaj. Póki co jego przewidywania się sprawdzają. Śniadanie jemy na zewnątrz przyczepy – jest mniej gorąco niż w Chorwacji, gdzie z powodu upału i braku baldachimu musieliśmy jeść w przyczepie. Jemy w otoczeniu skał, świeci słońce, jest spokojnie i robi mi się trochę nostalgicznie. Wiem, że to ostatnie takie wakacje ze wszystkimi naszymi dziećmi. Głośno wypowiadam moje myśli – że nadszedł czas na zmiany. My drażnimy Was – mówię do Kasi i Filipa. Wy drażnicie nas. Trudno jest pogodzić w jednej małej czasoprzestrzeni czworo już dorosłych ludzi z jednak dwóch różnych pokoleń. Kochamy Was bardzo, ale trzeba zmienić spędzanie wolnego czasu, bo zamiast darzyć się dobrymi uczuciami rodzicielsko-dziecięcymi, będziemy się szarpać i chwilowo nienawidzić – pomimo miłości, której nic nie jest w stanie zmienić. Za rok na dwa, trzy tygodnie wakacji pojedzie z nami już tylko Kuba – mówię. W tym czasie Filip będzie pilnował domu a Kasia pojedzie na jakiś młodzieżowy obóz. Siedemnaście lat to jeszcze nie czas na niezorganizowane młodzieżowe szaleńcze wyjazdy, bądź samodzielne zostawanie na dłużej w pustym domu… Kasia będzie musiała poczekać na pełnoletność. Filip sam pojedzie, gdzieś po naszym powrocie. Będzie jednak musiał na jeden miesiąc wakacji znaleźć pracę i na wyjazd sobie zapracować. Ew. możecie dolecieć samolotem do nas tam gdzie będziemy, na jakiś tydzień. 5-7 dni to jest myślę maksimum, w którym się nie pozabijamy ;) A wspólne wyjazdy zostawimy w zakresie trzydniowych weekendowych wypadów np. w góry, gdzie możecie sobie dojechać z namiotami i to na pewno będzie nam służyło. Czas się rozstać dzieciaki – mówię i płaczę, bo jak tu nie płakać jeżeli nagle rozumiesz, że Twoje ukochane maleństwa są już dorosłe i czas im pozwolić wylatywać z gniazda. Na razie na próbne loty ale świadomość, że za chwilę odlecą na stałe jest bolesna… Dzieciaki też mają jakiś niewyraźny wyraz twarzy. Kasia z czułością, której dawno nie słyszałam od mojej nastolatki mówi – mamuś nie płacz, Filip mnie przytula. Kochane mamy dzieciaki. Myślę, że daliśmy radę dobrze je wychować i pomału czas na próbne samodzielne latanie naszej młodzieży. Może Kasia wcześniej niż Filip, ale chyba tak to jest. Chłopcy trochę dłużej są w gnieździe… Ale też też to on będzie swoje loty odbywał już jako dorosły człowiek a Kasieńka jednak już bez nas, ale nie aż tak samodzielnie. Kończymy jeść śniadanie. Jakby coś się podziało. Wszyscy rozumieją, że doszliśmy do jakiejś granicy, że na tych wakacjach nastąpił jakiś przełom i teraz wszystko będzie już trochę inaczej. Myślę, że lepiej…

Głośno wypowiedziane myśli tworzą swoistą międzypokoleniową umowę. My rozumiemy, że dorośliście i musicie zacząć podążać swoimi ścieżkami, już bez nas. Ale wiemy, że naszej wzajemnej miłości nic nie zmieni i zawsze będziemy mogli na siebie liczyć. A będąc w roku trochę osobno, damy sobie szansę na to, żeby za sobą zatęsknić…

Ruszamy w góry. Mati ubiera skarpetki w palemki, które wybrała mu Kasia i które dostał od dzieciaków na czterdziestkę. To jakby skarpetkowe pokazanie jesteście i będziecie nasi, a my jesteśmy i będziemy Wasi….

Idziemy – młodzież ochoczo. Jakby w poczuciu dopiero co uzyskanej wolności… :)

Natomiast Kubuś po całej rozmowie czuje chyba, że on ma prawo być jeszcze małym dzieciakiem, więc od początku strasznie jęczy i marudzi.

Próbuję zrobić mu jęczące zdjęcie, ale co obracam się z aparatem zmienia minkę na niby szczęśliwą… ;)

W końcu potyka się o kamień i mamy stan rzeczywisty początku górskiej wycieczki ;)

No tego kolegę, to trzeba jeszcze trochę powychowywać. Tata mówi wracaj na camping…

Nieee!!! Krzyczy nasze Maleństwo i maszeruje w górę…

Zbliża się 11,5 roku – będzie to trzeba przeżyć po raz trzeci wzdycha Tatuś… ;)

W takiej sytuacji u starszej siostrzyczki dobry humor zawsze osiąga wysoki poziom ;)

Maszerujemy w górę mamy ok. 1 km. ostrego podejścia – zielonym szlakiem. Zawsze myślałam, że zielony jest łatwy. Nie jest łatwo :( Tym bardziej, że upał panuje straszny…

Kasia wysforowuje do przodu…

Idzie cały czas na palcach. Mówię stawiaj całe stopy. Po pierwsze bezpieczniej, po drugie będą Cię strasznie boleć nogi. Tak mi wygodnie – odpowiada moja prawie dorosła córeczka. Ok. Kasia zawsze musi się uczyć na swoich błędach. Trudno, pocierpi. Myślę i uśmiecham się. Idziemy dalej. Kubusiowi przeszły wszelkie fochy i maszeruje ze swoim plecakiem Vilo. Ma tam swoje picie i jest szczęśliwy.

Dochodzimy na dolną Horę. Koniec ostrego podejścia. Mati sprawdza jak iść dalej.

A Kasieńka? Też sprawdza – czy czasem nie ma sieci… Wątpliwe, ale zawsze warto spróbować ;)

Teraz już idzie się łatwo…

Do momentu, gdy nie zbaczamy ze ścieżki (a już mama Czerwonego Kapturka mówiła, że nie należy tego czynić) i nie wpadamy w poletko pokrzyw. Trzeba się przez nie przedostać… My sobie jakoś mniej, lub bardziej parząco radzimy, ale Kasia myśli, myśli i jak przejść wymyślić nie potrafi :)

Mam dorosłego brata. On mi pomoże :)

Wchodzimy w piękny bukowy las.

Cały dzień jest trochę nostalgiczny. Patrzę na moje już prawie dorosłe

i dorosłe dziecko.

Kiedy to się stało???

A Kubuś smutny siedzi i trochę jest zazdrosny – ja jeszcze jestem mały… :(

Nie martw się Kubusiu – też dorośniesz…

A póki co jesteś naszym małym kochanym braciszkiem i możemy się razem powygłupiać… :D

I nie raz pomożemy pokonać Ci jakąś przeszkodę…

Zrobimy sobie razem fotkę… Jak nas mama zmusi ;D

My patrzymy na nasze dzieciaki z czułością – szkoda, że starsze będą z nami już mniej jeździć…

Mati pociesza mnie – jeszcze został nam na stałe jeden łoś ;)

Będzie miał kto nas wkurzać i rozczulać na wyjazdach :)

Młodzież na to – hej… Tylko proszę o nas nie zapominać. Dorośli, nie dorośli przytulić się do staruszków można ;)

Mamę wycałować,

i na Matim się uwiesić :D

Filip już tęskni – ja też chcę być Waszym łosiem ;D

Oj, Filipku, Filipku z tymi rogami to Ty lepiej uważaj – śmiejemy się. Na to synuś szybciutko się rogów pozbywa… ;D

W końcu ukochana została w Brzezince samiutka. Lepiej nie ryzykować ;D

W wesołych nastrojach wracamy na camping. Znowu trafiamy na zielony szlak – strach się bać…

No i mamy ostre podejście,

plus wejście po łańcuchach na punkt widokowy. Ekspozycja pod nami jak się patrzy. Lepiej usiądę :(

Z samej góry fotki robi Mati. Mnie to przerasta… 

Ja focę z dołu ;)

Schodzimy w dół. Dzieciaki dalej szaleją jak źrebaki :D

My z Matim zostajemy z tyłu. W ciszy lasu. Na drzewach jest pełno pięknych hub.

Zrywamy jedną. Zrobimy sobie z niej pamiątkę ze Słowacji na naszą podróżniczą ścianę…

Powrót do spisu treści

Komentarze

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *