1 dzień – Wyjazd
31. 03. 2019, niedziela
Budzik dzwoni o godzinie 4.00. rano. Dla nas jest to 3.00 rano, ponieważ właśnie dzisiejszej nocy nastąpiła zmiana czasu z zimowego na letni… Nie bardzo dla nas szczęśliwie ze względu na wyspanie się, ale nie narzekamy. Czeka nas w końcu fantastyczna wyprawa, więc godzinka niedospania praktycznie nie stanowi…
Przed samym wyjściem z domu budzimy dzieciaki. Buziaki, tuliki i już jesteśmy w samochodzie. Ruszamy – mamy 482 kilometry drogi do Pragi.
Wybór praskiego lotniska został uwarunkowany ceną za bilety lotnicze. Gdy bukowaliśmy loty transferowe do Nowej Zelandii: Praga-Zurych-Bangkok-Auckland – były one o 2000 zł. od osoby tańsze, niż podobny przelot z Warszawy.
Do Pragi przeskakujemy naprawdę szybko – tylko 4,5 godziny. Myślę, że do Warszawy nie jechalibyśmy krócej, pomimo mniejszej o 120 kilometrów odległości. Czeska autostrada jest szybka i nawet jeżeli zdarzają się roboty drogowe, to są one tak zorganizowane, że nie bardzo spowalniają ruch.
Jesteśmy na lotnisku cztery godziny przed czasem, już po zostawieniu samochodu na parkingu.
Czyli mamy godzinny zapas. Na loty poza strefę Shengen trzeba być na trzy godziny przed odlotem. Wylot mamy o godzinie 14.35. Jeżeli chodzi o parking samochodowy, to nie warto przepłacać za parkingi przy samym lotnisku. Wybraliśmy parking ”GO”, oddalony o kilometr od lotniska. Zaraz po zaparkowaniu podjechał po nas BUS, a właściwie kierowca czekał na nas, aż wypakujemy walizki. Zdecydowanie lepsza organizacja, niż np. w Pyrzowicach…
Parking strzeżony w Pradze na 21 dni kosztuje nas 200 zł. Myślę, że to przyzwoita cena.
Na lotnisku odprawa. Coś tam jemy. Ceny, tak jak to jest na wszystkich lotniskach – niskie nie są. No i czekamy. Niestety Samolot linii Swiss Praga – Zurych, bo takimi liniami podróżujemy, opóźnia się – na całe szczęście tylko pół godziny. O godz. 17. 50 mamy wylot z Zurychu do Bangkoku – trzeba, więc na ten lot zdążyć. Tutaj, jeżeli organizuje się wyjazd samodzielnie, dobrze jest wziąć przeloty transferowe z jednej linii. Albo na Ciebie poczekają, albo zapewnią Ci hotel i kolejne połączenia. Oczywiście bez dopłaty. Przy różnych liniach, w przypadku spóźnienia się na kolejny lot, niestety istnieje niebezpieczeństwo przepadnięcia kolejnych połączeń.
Tak więc zamiast o godz. 14,35, wylatujemy o 15.05. Swiss nadrabia w powietrzu 10 minut i lądujemy w Zurychu 55 minut później, zamiast godziny i pięciu minut, tzn. o godz. 16.00. Start z Pragi jest niezbyt spokojny, w burzowych chmurach.
Natomiast Szwajcaria wita nas pięknym słońcem.
Przydaje się to półtorej godziny do kolejnego boardingu, ponieważ lotnisko w Zurichu jest duże i pomiędzy terminalami musimy jechać lotniskowym metrem.
Chwila na kontakt przez Whats Appa z dzieciakami, instagramową relację i już siedzimy w Boeingu 777-300 ER.
Pierwszy raz lecę tak dużym samolotem i tak długo – przelot z Zurichu do Bankoku to prawie 11.00 godzin. Z tym, że zmieniając strefy czasowe godziny się nam dokładają – lecimy na wschód, więc jest coraz później… 11 godzin z naszej strefy czasowej od 17.50 – to godzina 04.30 rano, a wylądujemy w Bankgoku o godzinie 10.23, czyli 6 godzin zniknie…😉
Do mniejszych samolotów już się przyzwyczaiłam, natomiast trochę stresuję się lotem tą potężną maszyną. Ale oprócz ogłuszającego wycia silników, start jest spokojny i już za chwilę widzimy ośnieżone Alpy szwajcarskie, potem Chorwację z naszą ukochaną Sveta Mariną, gdzie jeździmy nurkować praktycznie co roku, i już słońce zachodzi… Kolacja. Do wyboru jest penne w sosie śmietanowo-szpinakowym, lub kurczak w sosie curry. Wybieramy z Matim kurczaka, do tego mamy serwowaną sałatkę i budyń. Wszystko całkiem smaczne. Potem trochę piszę o naszej podróży. Jakiś film, są nawet trzy w języku polskim – wybieram komedię ”Rodzina od zaraz” – świetna, musimy zobaczyć ją z dziećmi. Mati wybiera – horror. Cóż, do pobania się dziesięć tysięcy metrów nad ziemią, mojej osobie wystarczy sam lot i turbulencje…😉 Jak widać Panu Mężowi doznań jest za mało 😉 W końcu zasypiam. Bangkok czeka. Zasypiając czuję, że pomału przestaję zamartwiać się dziećmi. Dorosłe sobie świetnie radzą. Rodzinka i przyjaciele z sąsiedztwa, jakby coś się działo – pomogą. A najmłodszy pisklak bezpiecznie siedzi pod skrzydłami Babuni i Dziadka. I jak zwykle, gdy w dziadkowo-babciowe objęcia wpada, ma się jak pączek w maśle… O opiekę lekarską, też nie musimy się martwić, ponieważ na miejscu została nasza, nieoceniona w tym zakresie, przyjaciółka Dorotka…
I tak wraz z oddalaniem się od Polski, siedząc w samolocie z Panem Mężem, zaczynam znowu się czuć jak dziewczyna, na którą niejedna przygoda czeka… I pomimo tego, że lustro pomału już mi przypomina o tym ile latek upłynęło, to mój umysł, serce i dusza wiedzą, że niezależnie od tego, iż to przysłowiowy półmetek, cały czas mam nowe otwarcie na ”nowe”. I zamierzam z tego źródła, jakim jest piękno świata i życia, czerpać pełnymi garściami – dopóki tylko będę mogła. A każdą zmarszczkę i siwy włos przyjmę z uśmiechem na twarzy… 😊
Komentarze
fotoeskapady
05 sierpnia 2019 o 19:51
💓😊
Pan Mąż
05 sierpnia 2019 o 19:22
Byłem, widziałem, przeżyłem… Dziękuję Pani Żono za to, że jesteś, to po pierwsze i za to że tym wpisem dajesz mi szansę wracać na Antypody zawsze, gdy nad głową kłębią się chmury… Niekoniecznie te prawdziwe, czasem te “z przenośni”.
Pan Mąż
fotoeskapady
18 lipca 2019 o 16:49
Dziękuję bardzo…. 😊 To była przepiękna podróż i w emocjach, i fotograficznie… A chwile z pingwinem niebieskim na pewno zostaną jednym z moich najpiękniejszych wspomnień 😊 Cieszę się, że moja nowozelandzka opowieść Ci się spodobała i jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarz 😊
Pozdrawiam serdecznie
Sabina
Andrzej
16 lipca 2019 o 18:22
Świetnie się czytało, przepiękne widoki, gratuluję tylu nowych gatunków ptaków, a najbardziej niebieskiego pingwina!!! -:)
fotoeskapady
16 lipca 2019 o 16:14
Dziękuję pięknie za komentarz 😊 Bardzo się cieszę, że długość wpisu Cię nie zanudziła, no i że dałeś radę 😃 Nie potrafię inaczej pisać -każda podróż układa mi się właśnie w opowieść i dlatego tak ją przedstawiam… Z tego powodu też, zaczęłam dzielić wpisy na rozdziały, żeby łatwiej było przerywać i wracać. Nawet nie wiesz jak miło mi przeczytać, że nie czyta się mojego bajania ciężko i ze znużeniem. Bardzo, bardzo dziękuję za te słowa – są dla mnie dużym wsparciem… A prawdziwe relacje z podróży piszesz Ty… I są świetne👏👏👏😊 Pomyślę nad zdjęciami zwierzaków wszelakich, ale nie obiecuję zmniejszenia ilości – bo każda odsłona wydaje mi się inna i ciekawa – mam problem z ich przefiltrowaniem…🙄, a i tak wybieram garstkę z tych, które danemu modelowi zrobię… Mój Pan Mąż, też na to narzeka 😂
Pozdrawiam serdecznie, dziękując również za zgodę na wykorzystanie Twojego komentarza z Instagrama.
Sabina 😊
Ps. Trochę mgiełki tajemnicy… 😉😃
Robert Remisz
15 lipca 2019 o 22:26
Zaczynając czytać Twoją relację z podróży po Nowej Zelandii pomyślałem, że “długa”, a to często idzie w parze z nudą, której nie znoszę i sam staram się nie rozpisywać. Jednak Ty umiesz w bardzo ciekawy sposób przedstawić to, co w danej chwili czujesz. Masz “lekkie pióro”, czytając nie czuć toporności i silenia się na nie wiadomo jaką pompatyczność. Dla mnie jest to fajne – podkreślę – opowiadanie, a nie typowa relacja z podróży. W tym opowiadaniu jest zachwyt przyrodą, krajobrazem, ale też miłość do najbliższej rodziny :-) Całość wzbogacona jest bardzo ładnymi zdjęciami. Jednak – szczerze, nie lubię inaczej – moim zdaniem pokazywanie kilku, bardzo podobnych ujęć ptaków jest zbędne. Choć wiem, że innym może się to podobać. Całość świetna!!! Gratuluję. Pozdrawiam :-)
Ps. “…482 kilometry samochodem z Pragi do domu…” a to zagadka :-)
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!