LatoNaturaNowa ZelandiaPodróże

Nowa Zelandia – Urodziny na Antypodach…

1107.2019
Powrót do spisu treści

3 dzień – Auckland. Urodziny Pana Męża :)

02. 04. 2019, wtorek

Pomału zbliżamy się do Nowej Zelandii. Zaskakuje mnie wschód słońca – z jednej strony samolotu jest ciemna noc, a z drugiej zupełnie jasno. Potem strona nocna zmienia się w czerwień, a za chwilę czerwień zmienia się w jasność. W tym samym czasie z drugiej strony samolotu, tej jasnej przed chwilą, zapada noc. Niestety przyciemnione szyby nie pozwalają zrobić realnego zdjęcia. Pierwszy raz widzę, żeby tak różnie się niebo malowało o wschodzie – symetryczne po dwóch różnych stronach samolotu…

Jemy śniadanie, które jest, w odróżnieniu od obsługi tajskich linii – przeciętne. Potem jeszcze chwila z kawą i już Dreamliner zaczyna obniżać lot, a przed naszymi oczami wyłaniają się najpierw wysepki nowej Zelandii

i zaraz potem, po paru chwilach, widzimy główną część północnej wyspy. Jest piękna – kusi cudną zielenią 😊

Lądujemy w Auckland o godzinie 11.30 tutejszego czasu, czyli 20.30 czasu polskiego (byłoby równe 12 godzin, gdyby nie zmiana czasu na letni w Polsce).

No i jesteśmy na antypodach… Naszą nowozelandzką przygodę czas rozpocząć…😃

Cały mój stres związany z odprawą w Nowej Zelandii, okazuje się być niepotrzebny. Jest co prawda duża ilość wojska na lotnisku, które wybiórczo wybiera osoby jeszcze przed odprawą i kontroluje bagaże tych osób – ale to pewnie po ostatnich zamachach terrorystycznych w Nowej Zelandii (z zeszłego tygodnia)…
Kontrolujący nas mężczyzna, podczas odprawy dokładnie czyta naszą deklarację i pyta – Co to za skóra? Portfel, dwie bransoletki – odpowiadamy. D
rewno? – pyta dalej. Rękojeść scyzoryka. Buty? Górskie, ale są czyste – zaznaczamy szybko. Sportowy sprzęt? – drąży dalej. Nurkowy automat, maski, rurki do snorkelingu – odpowiadamy. Ok – przerywa nam Pan Odprawiający, jednocześnie wszystko skreślając i dalej już nie pyta, tyko się śmieje i nas puszcza. Na leki nie zwrócił uwagi – może pomyślał, że teraz będziemy wymieniać: jedna tabletka od bólu głowy, jedna na przeziębienie itd, itp… Jednym słowem dobrze, że wszystko zaznaczyliśmy, bo najwyraźniej Pan Odprawiający był zadowolony, że niczego nie ukrywamy 😃 Nie mamy też żadnego problemu z bagażem, zarówno nadawanym, jak i podręcznym. Nie musimy niczego rozpakowywać, nawet nie każą, jak na innych lotniskach, wyciągać komputerów. Prześwietlają spakowane walizki, a po drugiej stronie stanowiska kontroli bezpieczeństwa mały piesek rasy beagle jeszcze wszystko obwąchuje, zaraz potem słyszymy życzenia miłej podróży po Nowej Zelandii i już jesteśmy poza lotniskiem. Jednak niektórzy z osób przylatujących z nami do Nowej Zelandii są sprawdzani dokładniej. Trudno mi jednoznacznie powiedzieć dlaczego akurat nasza odprawa była tak szybka – w sumie może 15 minut. Na pewno ważne jest, żeby to co się wwozi do Nowej Zelandii było czyste i zadeklarowane. Tyle mogę stwierdzić na 100%. Nawet jeżeli narazi Cię to na uśmiech pod nosem osób z kontroli i machnięcie ręką 😉

Wychodzimy przed lotnisko i oddychamy pełną piersią czystym rześkim powietrzem. Czujemy się trochę jak podczas słonecznych dni w Norwegii – ciepło z jednej strony (jest około 21 oC) i rześko z drugiej. Ani śladu duchoty. Powietrze jest lekkie…

Postanawiamy podjechać do Centrum Auckland autobusem i stamtąd wziąć Ubera, który zawiezie nas pod wynajętą przez booking.pl miejscówkę – mieszkanie w pensjonacie. Wybór autobusu okazuje się nie być dobrym pomysłem. Bilety autobusowe na dwie osoby z lotniska do Auckland kosztują 40 dolarów nowozelandzkich, czyli 108 zł (za jednego dolara nowozelandzkiego płacimy 2,7 złotego)
Mati sprawdza koszt Ubera – pod sam pensjonat Uberem możemy dojechać za 42 dolary. W sumie wychodzi dużo taniej.

Mówię do Pana Męża – Może spróbujmy oddać bilety?… I to jest dobra myśl. Przyjmują zwrot bez problemu i już za chwilę siedzimy w wygodnym aucie, z sympatycznym około 30 letnim kierowcą muzułmańskim. Przejazd jest około półgodzinny, po którym to czasie lądujemy pod wyznaczonym adresem – przynajmniej tak nam się wydaje… Płacimy sympatycznemu kierowcy, który odjeżdża i próbujemy znaleźć główne wejście do budynku. Zamiast wejścia do budynku, znajdujemy wejście do garażu, z którego wychodzi, uśmiechające się miło, około 60 letnie małżeństwo, pytając nas czego szukamy. Podajemy adres naszego pensjonatu i… I okazuje się, że to nie tutaj… Kierowca Ubera pomylił adres 😯

Wyobraźcie sobie, że sympatyczny Nowozelandczyk nie pytając o nic więcej, zaprasza nas do swojego dwudrzwiowego Mercedesa, demontuje dziecięce krzesełko, bierze nasze walizki (trzy do bagażnika, jedną do środka) i proponuje podwiezienie pod właściwy adres. A wcale nie jest to tak blisko – około 10 minut, po których to jesteśmy w końcu pod właściwym adresem. Z uśmiechem dziękujemy fantastycznemu Nowozelandczykowi, machamy mu na pożegnanie i już otwierają się drzwi z mieszkania, które wynajęliśmy. Tutaj też starszy Nowozelandczyk jest wyraźnie zaskoczony faktem naszego zbyt wczesnego przybycia. Rezerwacja jest od godziny 15.00. Tego jednak przy dokonywaniu rezerwacji nikt nam nie przekazał… Jest dopiero godzina 13.30 a my jednak jesteśmy co nieco zmęczeni, zarówno 36 godzinami podróży, jak i zmianą czasu. W Polsce jest już wpół do pierwszej w nocy. Słyszymy, że mamy się nie martwić. Potrzebuję tylko 20 minut na dokończenie sprzątania – dodaje Pan Gospodarz. Oddychamy z ulgą. Idziemy do znajdującego się nieopodal sklepiku. Robimy małe zakupy typu woda, pity, oliwa, sól, pieprz i pomidory – tak, żeby móc cokolwiek przekąsić i wracamy. Pan Gospodarz jeszcze coś tam kończy przygotowywać, ale pozwala nam poczekać na ładnym tarasie, na który mamy wyjście z pokoju.

To właściwie małe patio pełne roślin.

Jest ciepło, słonecznie, ale nie gorąco. Tak jak lubimy. No i w końcu możemy zrobić trzy rzeczy. O dwóch marzymy wspólnie – o jednej wiem tylko ja 😉😃 Tzn. 1. Prysznic 2. Spanie i 3. Prezent dla Pana Męża – piękna skórzana bransoletka, która w ukryciu mojej części walizki leciała z nami do Nowej Zelandii 😊, a którą zamówiłam u @juliamartul . Julka robi takie cudeńka, a co najważniejsze zrobiła ją indywidualnie dla Pana Męża, czyli egzemplarz jest, tak jak chciałam – niepowtarzalny… 😊

A ponieważ pierwszy kwietnia jest naszą rocznicą ślubu (nie ma to jak się poznać w prima aprilis😂)  – to Mały Książę, pięknie graficznie również przez Julkę przedstawiony, do Nowej Zelandii razem z bransoletką przyleciał, jako prezencik z tej okazji dla Pana Męża dodatkowy 😃 A właściwie jako prezent nasz, wspólny małżeński – żebyśmy pamiętali o tym, że o związek trzeba dbać. Jak Mały Książę o Różę… 😊 Bo jak się nie dba, to róża więdnie i traci blask… 

Niespodzianka się udaje na 100% 😊 Pan Mąż jest zaskoczony – myślał, że prezentu nie będzie… 😃 No i bransoletką jest zachwycony… 😊 Grafiką zresztą też… 😊

W końcu upragniona drzemka. Niestety tylko godzinkę. Mati koniecznie chce zobaczyć Auckland, a jeżeli ma się urodziny, to ten dzień należy do solenizanta. Po godzinie nie jesteśmy jednak w stanie się dobudzić i zwlekamy się z łóżka dopiero po dwóch. Pędzimy do portu, chcąc zdążyć na zachód słońca. Zrobiła się godzina 18.00. Aucklend jest położone na wzgórzach, więc wszędzie jest ostro pod górę, albo z góry. Do centrum idziemy około 40 minut, podczas których słońce coraz szybciej obniża swoją wędrówkę po nieboskłonie.

Niestety w porcie jesteśmy już po zachodzie słońca.

Pozostaje nam sfotografować barwy ciemniejącego powoli nieba. Pięknie na tym tle maluje się oświetlony most i wpływające do portu, na nocny odpoczynek, żaglówki.

Jeszcze widok z portu na miasto ze strzelistą, obserwacyjno-radiową wieżą Sky Tower.

Wieża mierzy 328 metrów wysokości i można skoczyć z niej na bungee.

Idziemy wzdłuż portowych restauracyjek. Patrzymy na ceny. Kilogram ryby 180 dolarów 😯 Tak, skąd my to znamy… Przypomina nam się portowa Chorwacja – 600 zł za kilogram ryby. W portach na całym świecie jest drogo. Postanawiamy zjeść bliżej centrum. Wracamy. I znowu pod górkę, i z górki, i pod górkę itd. Jest godzina 20.00. Miasto jest pięknie oświetlone. Temperatura około 17 °C. Niedaleko naszego pensjonatu znajdujemy klimatyczną knajpkę. Na życzenie urodzinowe Pana Męża – znowu tajską. Ja wolałabym rodzimą – rybną. Ale cóż, ten dzień – to dzień Pana Męża. Restauracja jednak nie okazuje się typowo tajską, tylko brytyjsko-tajską. A ponieważ pragnienia urodzinowe należy spełniać, to – Pan Mąż zamiast wołowiny wędzonej 40 dni w dymie (Pan Mąż uwielbia wołowinę), dostaje kaczkę, a ja zamiast ryby, która wg kelnerki, skądinąd bardzo sympatycznej, miała być rybą smażoną – dostaję piekielnie ostrą tajską zupą rybną 😯 Nie mogę się nawet zamienić – Mati od początku nie chciał ryby. A dzisiaj nie zamierzam mu niczego psuć. Jedzenie w sumie jest pyszne, tylko dla mnie za ostre. Sprawdzamy w karcie jeszcze raz – jest napisane wołowina i smażona ryba. Nic z tego nie rozumiemy. Ale nie chce się nam reklamować jedzenia i znowu czekać. Jest smacznie i klimatycznie. A, że przegryzając wędzoną paprykę chilli prawie się duszę i płaczę?… E tam – to drobny szczegół 😉😃 Sączymy wolno urodzinowe białe, wytrawne, nowozelandzkie winko. Posyłam buziaka do Pana Męża – 100 lat Kochanie 😊

I zmykamy spać… Jutro ruszamy w drogę, razem z czekającym już na nas w wypożyczalni kamperem… Trzeba się wyspać… Jeszcze tylko parę służbowych wiadomości i telefonów – niestety czasami i na antypodach rzeczywistość Cię dogania… Buziaki Whats App-owe z dzieciakami i już śpimy. Już tzn. o godzinie 01.30… 😃

Dobranoc Auckland 😊

Powrót do spisu treści

Komentarze

fotoeskapady

05 sierpnia 2019 o 19:51

💓😊

Pan Mąż

05 sierpnia 2019 o 19:22

Byłem, widziałem, przeżyłem… Dziękuję Pani Żono za to, że jesteś, to po pierwsze i za to że tym wpisem dajesz mi szansę wracać na Antypody zawsze, gdy nad głową kłębią się chmury… Niekoniecznie te prawdziwe, czasem te “z przenośni”.
Pan Mąż

fotoeskapady

18 lipca 2019 o 16:49

Dziękuję bardzo…. 😊 To była przepiękna podróż i w emocjach, i fotograficznie… A chwile z pingwinem niebieskim na pewno zostaną jednym z moich najpiękniejszych wspomnień 😊 Cieszę się, że moja nowozelandzka opowieść Ci się spodobała i jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarz 😊
Pozdrawiam serdecznie
Sabina

Andrzej

16 lipca 2019 o 18:22

Świetnie się czytało, przepiękne widoki, gratuluję tylu nowych gatunków ptaków, a najbardziej niebieskiego pingwina!!! -:)

fotoeskapady

16 lipca 2019 o 16:14

Dziękuję pięknie za komentarz 😊 Bardzo się cieszę, że długość wpisu Cię nie zanudziła, no i że dałeś radę 😃 Nie potrafię inaczej pisać -każda podróż układa mi się właśnie w opowieść i dlatego tak ją przedstawiam… Z tego powodu też, zaczęłam dzielić wpisy na rozdziały, żeby łatwiej było przerywać i wracać. Nawet nie wiesz jak miło mi przeczytać, że nie czyta się mojego bajania ciężko i ze znużeniem. Bardzo, bardzo dziękuję za te słowa – są dla mnie dużym wsparciem… A prawdziwe relacje z podróży piszesz Ty… I są świetne👏👏👏😊 Pomyślę nad zdjęciami zwierzaków wszelakich, ale nie obiecuję zmniejszenia ilości – bo każda odsłona wydaje mi się inna i ciekawa – mam problem z ich przefiltrowaniem…🙄, a i tak wybieram garstkę z tych, które danemu modelowi zrobię… Mój Pan Mąż, też na to narzeka 😂
Pozdrawiam serdecznie, dziękując również za zgodę na wykorzystanie Twojego komentarza z Instagrama.
Sabina 😊
Ps. Trochę mgiełki tajemnicy… 😉😃

Robert Remisz

15 lipca 2019 o 22:26

Zaczynając czytać Twoją relację z podróży po Nowej Zelandii pomyślałem, że “długa”, a to często idzie w parze z nudą, której nie znoszę i sam staram się nie rozpisywać. Jednak Ty umiesz w bardzo ciekawy sposób przedstawić to, co w danej chwili czujesz. Masz “lekkie pióro”, czytając nie czuć toporności i silenia się na nie wiadomo jaką pompatyczność. Dla mnie jest to fajne – podkreślę – opowiadanie, a nie typowa relacja z podróży. W tym opowiadaniu jest zachwyt przyrodą, krajobrazem, ale też miłość do najbliższej rodziny :-) Całość wzbogacona jest bardzo ładnymi zdjęciami. Jednak – szczerze, nie lubię inaczej – moim zdaniem pokazywanie kilku, bardzo podobnych ujęć ptaków jest zbędne. Choć wiem, że innym może się to podobać. Całość świetna!!! Gratuluję. Pozdrawiam :-)

Ps. “…482 kilometry samochodem z Pragi do domu…” a to zagadka :-)

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *