4 dzień – Nasze ślimakowo-żółwikowe mieszkanko 😃
03. 04. 2019, środa
Rozpoczynamy dzień śniadaniem – mamy je w koszcie wynajęcia pokoju. Śniadanie jest typowo kontynentalne – kawa, herbata, sok, tosty, dżem , miód, mleko, płatki i owoce… Smacznie, ale ja nie przepadam za słodkimi śniadaniami. W podróży jednak musisz przyjmować co dają 😉 Chwila rozmowy z Panem Gospodarzem, pakowanie, zamawiamy Ubera i znowu z muzułmańskim kierowcą, ale innym niż za pierwszym razem, jedziemy do miejsca, w którym odbieramy kampera – niedaleko lotniska. Rozmawiamy o podróżowaniu po Nowej Zelandii i jej porach roku. Słyszymy, że nie wybraliśmy najlepszej pory na przemierzanie tego pięknego kraju, ponieważ właśnie kończy się lato. Noce są już bardzo zimne, a od początku maja zaczną się opady deszczu – roztacza niezbyt optymistyczną wersję naszej podróży, kierowca Ubera. A w Nowej Zelandii w porze jesienno-zimowej potrafi padać przez miesiąc non stop… – dodaje, już w ogóle w czarnych barwach…🙄
Na te wszystkie pesymistyczne prognozy odpowiadam – No dobrze, może nie jest to najlepszy czas, ale jest dopiero początek kwietnia – czyli jest to ostatni dobry moment?… No tak… – słyszymy z dużą dozą wahania w odpowiedzi. Będzie super – mówię z mocą i dodaję – poza sezonem będzie mniej ludzi… To na pewno – przytakuje nasz kierowca. I już nie próbuje mierzyć się z moim optymizmem… 😉😁
Mati rozmawia jeszcze o zasadach ruchu lewostronnego. Kierowca Ubera uprzedza Matiego o bardzo wysokich mandatach w przypadku przekroczenia prędkości i o braku możliwości jakiejkolwiek dyskusji w momencie, gdy policjant będzie chciał mandat nałożyć… Wysokość mandatu i jego nałożenie nie podlegają dyskusji. Te informacje są na pewno dla nas, w odróżnieniu od pogodowego czarnowidztwa, cenne…😉
Dojeżdżamy do wypożyczalni kamperów, odbieramy naszego Forda Transita, który od tego momentu staje się naszym śłimakowo-żółwikowym domkiem na czterech kółkach 😃
Kobieta z wypożyczalni fotografuje wszystkie miejsca z małymi uszkodzeniami typu rysa na lakierze,
czy naddarcie pokrycia materaca. Robimy to samo – bardzo dokładnie sprawdzając samochód. Ja dodatkowo fotografuję ślad po wycieku z lodówki.
Pani twierdzi, że to po jej myciu. Ale patrząc na dokładne fotografowanie usterek przez wypożyczalnię – wolę sfotografować i to. Nigdy nie wiadomo, jak się będzie lodówka w czasie podróży spisywać….
Z karty kredytowej wypożyczalnia robi odcisk w postaci czeku, który musimy podpisać na rzecz jakichkolwiek uszkodzeń znalezionych przy odbiorze kampera, lub na rzecz ew. mandatów, które przyjdą do wypożyczalni z numerem rejestracyjnym naszego kampera z okresu, w którym my nim będziemy podróżować. Cała procedura przebiega w atmosferze miłej, ale i kategorycznej…
Postanawiamy rozpakować się, gdzieś na pierwszym postoju, więc tylko wrzucamy pomiędzy kanapy walizki i ruszamy. Swoją drogą jesteśmy przerażeni faktem, braku możliwości chowania w kamperze walizek, ale postanawiamy również o tym pomyśleć później… Nie możemy się doczekać wyruszenia w trasę – tym bardziej, że musimy jeszcze dzisiaj dojechać do Tutukaki, skąd nazajutrz wypływamy na nurkowanie… Mamy do Tukukaki około 170 kilometrów.
Ruszamy i już za chwilę mamy załamanie pogody… Czyżby kierowca Ubera miałby mieć rację?… O nie! Nic z tego! I żeby nie dać się ponurej pogodzie zatrzymujemy się na pięknej plaży nad Pacyfikiem – Mangawhai Heads Beach, zawieszając się w pięknie oceanicznych fal
i oczywiście urządzając pierwsze fotograficzne łowy – mój Nikon d750 i Nikkor 80-400 rusza do akcji fotografując, oprócz oceanicznych fal rozbijających się o skały, śliczną mewę czerwonodziobą 😊
Mewa czerwonodzioba (Chroicocephalus novaehollandiae)
Jedziemy dalej i pierwszy raz widzę paprocie drzewiaste. Robią na mnie olbrzymie wrażenie – wyglądają jak palmy…
Paproć drzewiasta (Cyathea medullaris)
Jedni zachwycają się olbrzymimi paprociami drzewiastymi, a inni?… Inni też się zachwycają i też olbrzymimi… Amerykańskimi ciężarówkami… 😉
I każdy pieje z zachwytu nad swoim. Zgadnijcie – kto nad czym? 😉😁
Dojeżdżamy do Whangarei około godziny 17.00. To większa miejscowość, z której do mariny w Tukukaka mamy już tylko 6 kilometrów. Robimy w Whangarei zakupy jedzeniowe na praktycznie dwa tygodnie. Podstawą są makarony, ryż, sosy pomidorowe, trochę warzyw – przede wszystkim cukinie i pomidory, trochę owoców i oczywiście chińskich zupek… Kupujemy też chleb, sery, jajka, masło, oliwę z oliwek, trochę wędlin, puszki z makrelą, pasztety, ogórki konserwowe itp. Jesteśmy tylko zdziwieni, jak mocno naszpikowana jest konserwantami i chemią wszelaką żywność na półkach nowozelandzkich sklepów, nie mówiąc o olbrzymiej ilości chińskich produktów… To trochę burzy nasze wyobrażenie o ekologicznych Nowozelandczykach. Wydajemy niemałe pieniądze, ale to i tak o niebo taniej, niż ew. korzystanie z posiłków w restauracjach. No i my zamierzamy podróżować po raczej dzikich przestrzeniach Nowej Zelandii, omijając miasta i większe miejscowości, więc jedzonko musimy mieć na pokładzie naszego ślimakowo-żółwiowego domku. A że lodóweczka chłodzi i jednak nie cieknie, to z przechowaniem jedzenia nie powinno być problemu…
Zakupy zabierają nam ponad dwie godziny i do mariny w Tukukaka dojeżdżamy około godziny 19.30., tutejszego czasu. Jesteśmy wykończeni. Jet lag rządzi – w Polsce jest 6.30 rano, więc wg naszych wewnętrznych zegarów nie spaliśmy przez całą noc…
Postanawiamy iść na tą pierwszą po rozpoczęciu naszej kamperowej wyprawy kolację do portowej knajpki. Nie mamy siły na cokolwiek poza zamówieniem jedzenia. W knajpce jest oferta dnia – ryba z ziemniakami, surówką plus woda w cenie 27 dolarów od dania – więc nie tak źle… W dodatku kolacja okazuje się pyszna i nie zamierzamy zastanawiać się nad jej kosztem… 😃
Mamy w restauracji dostęp do internetu. Wykorzystujemy go do kontaktu z dziećmi, ja dodatkowo wstawiam relacje z podróży na Instagram. Wracamy do kampera i dalej bez rozpakowywania walizek – idziemy spać.
Trzeba nabrać sił – jutro nurkowanie… Będziemy nurkować na Poor Knights Island, które jest wg Jacques Cousteau jednym z najpiękniejszych miejsc nurkowych na świecie…
Komentarze
fotoeskapady
05 sierpnia 2019 o 19:51
💓😊
Pan Mąż
05 sierpnia 2019 o 19:22
Byłem, widziałem, przeżyłem… Dziękuję Pani Żono za to, że jesteś, to po pierwsze i za to że tym wpisem dajesz mi szansę wracać na Antypody zawsze, gdy nad głową kłębią się chmury… Niekoniecznie te prawdziwe, czasem te “z przenośni”.
Pan Mąż
fotoeskapady
18 lipca 2019 o 16:49
Dziękuję bardzo…. 😊 To była przepiękna podróż i w emocjach, i fotograficznie… A chwile z pingwinem niebieskim na pewno zostaną jednym z moich najpiękniejszych wspomnień 😊 Cieszę się, że moja nowozelandzka opowieść Ci się spodobała i jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarz 😊
Pozdrawiam serdecznie
Sabina
Andrzej
16 lipca 2019 o 18:22
Świetnie się czytało, przepiękne widoki, gratuluję tylu nowych gatunków ptaków, a najbardziej niebieskiego pingwina!!! -:)
fotoeskapady
16 lipca 2019 o 16:14
Dziękuję pięknie za komentarz 😊 Bardzo się cieszę, że długość wpisu Cię nie zanudziła, no i że dałeś radę 😃 Nie potrafię inaczej pisać -każda podróż układa mi się właśnie w opowieść i dlatego tak ją przedstawiam… Z tego powodu też, zaczęłam dzielić wpisy na rozdziały, żeby łatwiej było przerywać i wracać. Nawet nie wiesz jak miło mi przeczytać, że nie czyta się mojego bajania ciężko i ze znużeniem. Bardzo, bardzo dziękuję za te słowa – są dla mnie dużym wsparciem… A prawdziwe relacje z podróży piszesz Ty… I są świetne👏👏👏😊 Pomyślę nad zdjęciami zwierzaków wszelakich, ale nie obiecuję zmniejszenia ilości – bo każda odsłona wydaje mi się inna i ciekawa – mam problem z ich przefiltrowaniem…🙄, a i tak wybieram garstkę z tych, które danemu modelowi zrobię… Mój Pan Mąż, też na to narzeka 😂
Pozdrawiam serdecznie, dziękując również za zgodę na wykorzystanie Twojego komentarza z Instagrama.
Sabina 😊
Ps. Trochę mgiełki tajemnicy… 😉😃
Robert Remisz
15 lipca 2019 o 22:26
Zaczynając czytać Twoją relację z podróży po Nowej Zelandii pomyślałem, że “długa”, a to często idzie w parze z nudą, której nie znoszę i sam staram się nie rozpisywać. Jednak Ty umiesz w bardzo ciekawy sposób przedstawić to, co w danej chwili czujesz. Masz “lekkie pióro”, czytając nie czuć toporności i silenia się na nie wiadomo jaką pompatyczność. Dla mnie jest to fajne – podkreślę – opowiadanie, a nie typowa relacja z podróży. W tym opowiadaniu jest zachwyt przyrodą, krajobrazem, ale też miłość do najbliższej rodziny :-) Całość wzbogacona jest bardzo ładnymi zdjęciami. Jednak – szczerze, nie lubię inaczej – moim zdaniem pokazywanie kilku, bardzo podobnych ujęć ptaków jest zbędne. Choć wiem, że innym może się to podobać. Całość świetna!!! Gratuluję. Pozdrawiam :-)
Ps. “…482 kilometry samochodem z Pragi do domu…” a to zagadka :-)
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!