O zdobywaniu szczytów.
Góry
Gdy idę z nizin w góry wysokie oczu nie mogę oderwać,
krok za krokiem – nie będzie łatwo, lecz drogi nie myślę przerwać.
Najpierw wzniesienia niewielkie – to jakby wrota gór domu –
zbocza łagodne, tutaj zające skubią trawę po kryjomu.
Za nimi spokojnie wznoszą się góry wyższe – szeroko siedzące,
baby wielkie piaskowe na myśl przywodzące.
Całe zielenią ciemną, jak miękką kołdrą przykryte,
tam żyją jelenie o pięknych porożach między drzewami ukryte.
A potem, to co już najpiękniejsze – skały strzeliste,
piętrząc się w górę, odarte z zieleni – szare, bezlistne.
I w końcu szczyty, gdzieś w chmurach ginące,
tak bardzo nieprzystępne a przecież kuszące.
Wołają do nas milcząc skaliście,
by wspiąć się wysoko jak dzikie kozice.
A gdy zdobywam szczyt, właśnie ten dla mnie najwyższy,
stoję i tylko szum wiatru w wielkiej przejmującej ciszy.
W jasnych promieniach słońca na szczycie ponad chmurami,
napawam oczy spokojem poza żmudnej codzienności murami.
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!