NaturaPolskaWiosna

Gdy w niedzielny poranek budzi Cię wiosna…

1704.2018

Niedziela.

Cała Rodzinka śpi.

Budzę się o 5.45 i patrzę jak za oknem budzi się słońce a razem z nim kolejny cudowny dzień. Po cichu ubieram się, biorę aparat do ręki i widzę, że dobrze zapowiada się moja dzisiejsza fotoeskapada… Za oknem w karmniku (zrobionym jesienią z gałęzi wierzby przez Pana Męża) zajada słonecznik sójka żołędziówka (Garrulus glandarius). Wyglądając przy tym przepięknie – kobieco i tajemniczo…

Robię zdjęcie sójce i nie budząc nikogo, nawet zwierzaków, wymykam się na powitanie niedzielnego poranka.

Trzy tygodnie temu dowiedziałam się, że u moich sąsiadów – wszystkich dookoła – pojawia się sowa. Raz ją zauważyłam z okna kuchni, gdy przelatywała szybując bezszelestnie ponad drzewami. Jest duża, z pięknymi, o okazałej rozpiętości skrzydłami. W zeszłym tygodniu próbowałam ją odnaleźć, ale nic z tego… Nie udało mi się. Może dzisiaj mi się poszczęści i spotkam ją, gdy będzie wracać z nocnych łowów.

Ranek w moim ogródku wita mnie pięknym krokusem (Crocus), który mruga do mnie żółtym oczkiem, jakby w obietnicy nadchodzącego słonecznego dnia.

Cicho okrążam wszystkie okoliczne ogrody, niestety oprócz samotnie pływającego po stawie samca kaczki krzyżówki (Anas platyrhynchos) – ciekawe, gdzie jest jego dama serca?,

dumnie patrzącego w moim kierunku koguta w lesie sąsiadów – kogut jak to kogut – patrzeć dumnie musi ;),

trwożliwie uciekającej perliczki – perlica zwyczajna (Numida meleagris) – ktoś tu chyba przed nocą nie zdążył wrócić do kurnika… ;)

oraz przyglądającego mi się dziwnie gołębia grzywacza (Columba palumbus) – największego gołębia z gatunków występujących w Polsce – wyglądającego na gałęzi jak jakiś generał ;D

– nie spotykam żadnego ptaka. W każdym bądź razie – sowy ani nie widać, ani nie słychać… Pewnie zamiast wrócić po nocnych łowach do domu zasnęła, gdzieś w w leśnym motelu. Czyżby tej nocy i dnia ptaki postanowiły spać na dziko? ;)

Jest cicho i spokojnie. Nawet wróble o dziwo jeszcze nie hałasują. Może też wykorzystują, że jest niedziela i oddają się słodkiemu, przedłużonemu lenistwu we wróbelkowych łóżeczkach. Rozglądam się dookoła i widzę, że wysoko z gałęzi, w promieniach wspinającego się po niebie słońca, przygląda mi się sójka. Ciekawe, czy to ta sama, która zawitała do nas na śniadanie? Mam wrażenie, że to jednak inna. Wygląda raczej na faceta – mniejszy makijaż ;)

Nagle z krzaków wylatuje zaspana synogorlica inaczej zwana sierpówką zwyczajną (Streptopelia decaocto). Co się dzieje tego niedzielnego poranka? Przecież wschód słońca zaczął się o godzinie 5.40… Ptaki powinny już szaleć na całego a przypominają moje pisklęta o poranku – wszystkie, nawet te dorosłe, gdy trzeba wstawać do szkoły, czy też na uczelnię… Rozespana synagorlica jest tak zdziwiona moim widokiem, że zamiast wzlecieć na dachy przysiada na ziemi i ciekawie mi się przygląda.

Co o takiej porze w ogrodzie robi człowiek? Pewnie myśli – człowieki w niedzielę o tej porze śpią… Jak widać nie wszystkie – odpowiadam synogarlicy i nie chcąc jej przeszkadzać idę przed siebie. Postanawiam pójść do pobliskiego lasu. Może tam sfotografuje coś ciekawego o wschodzie słońca. Uwielbiam ten moment budzącej się do dnia natury. Najpierw jest zupełnie cicho, potem słyszysz pojedyncze trele ptaków, żeby już za chwilę wzięła Cię w swoje objęcia cała kakofonia ptasich dźwięków, tak pełnych życia i radości wczesną wiosną, gdy zaczyna się okres godów i gniazdowania.

Na razie jest cichutko. Idę spokojnie przez polanę. W podmokłych rowach przy polanie już jest zupełnie zielono.

Z rowu wylatuje przestraszona moją obecnością para kaczek krzyżówek (Anas platyrhynchos)

Oj, chyba zakłócam dzisiaj co nieco spokój ptasiego rodu ;D

W pewnym momencie słyszę charakterystyczny krzyk bażanta. Widzę go – to samiec bażanta (Phasianus colchicus). Jest daleko i już mnie zauważył, więc strategicznie zaczyna się się wycofywać. Zamieram. Czekam, tak żebym mu się rozmyła w bezruchu. Widzę, że stracił zainteresowanie nieporuszającym się obiektem i zaczyna skubać trawę. Zaczynam podchodzić – bażant patrzy. Stoję – on je. Idę – patrzy, stoję – dziobie itd. Mija parę minut podczas, których udaje mi się zbliżyć do niego na odległość fotograficzną. Robię parę zdjęć.

Bażanty – samce – kojarzą mi się ze szlachtą sarmacką. Niby dumne, grubaśne w brzuchu, niby kolorowe i ogon jak szabelka a gdy przyjdzie co do czego – to zwiewają z głośnym skrzekliwym krzykiem… Jak nasza szlachta z czasów zaprzeszłych – liberum veto i nogi za pas ;D Nie wiem tylko jak u bażantów z piciem wina całymi szklanicami ;D

Bażant jak nadmieniłam po szlachecku ucieka, gdzie pieprz rośnie a ja przechodzę przez płytki rów z wodą i zanurzam się w cieniu lasu, który pięknie jest malowany przez słoneczny świt.

Przedzieram się przez krzaki, na których już pojawiają się zieleniące świeżą zielenią listki.

Leżące pnie drzew porasta mech (Bryophyta), który zakwitł puszkami sporofitów.

Za chwilę mech będzie już miękkim, zielonym dywanem, po którym na boso wesoło będą biegać leśne skrzaty :)

Obok na zimowej jeszcze ściółce kwitną śnieżyce wiosenne (Leucojum vernum )

Tam, gdzie słońce ma łatwiejszy dostęp drzewka zielenią się na całego,

kwitną wierzby (salix) – tutaj kwiaty żeńskie

a na trawie ścielą się białe zawilce gajowe (Anemone nemorosa)

i schylają główki kwiatki rzeżuchy łąkowej (Cardamine pratensis).

Natomiast w cieniu, rośliny dopiero budzą sie z zimowego snu nieśmiało wypuszczając listki.

W lesie widać, że wiosna jeszcze nie przegoniła całkiem tego, co surowe w obrazie jesienno-zimowym.

Przedzierając się przez krzaki trochę się martwię, że nie wzięłam komina na głowę dla zabezpieczenia przed kleszczami, ale niestety dopiero po wyjściu z domu zdecydowałam, żeby zmienić obszar fotopolowania z ogrodów na las… Nic, w domu trzeba się będzie przejrzeć a teraz nie zamierzam zawracać sobie głowy i psuć pięknego poranka myślami o kleszczach.

Słońce jest coraz wyżej a wszystkie ptaki w końcu postanowiły rozpocząć dzień. Zaczęło się. Stoję, patrzę, słucham. Gra światło-cieni i trele ptaków wypełniają całe moje wnętrze. Tak… Tutaj czuję, że Bóg, niezależnie jak nazywany, istnieje i dał nam to całe dobro i piękno w darze…

Idąc lasem napotykam płaczący żywicą pień po ściętym drzewie.

Zawieszam się chwilę nad nim.

Widok ściętego drzewa zawsze napawa mnie smutkiem. Z drugiej strony – jeżeli to nie jest puszcza, gdzie drzewa powinny same stanowić o sobie – to drzewo człowiekowi jest potrzebne i mądrą gospodarkę nimi trzeba prowadzić. Natomiast rabunkowej mówimy kategoryczne nie…

Idę dalej. Nagle na pniu srebrzącej się brzozy widzę kowaliki (Sitta europaea).

a zaraz dalej ślicznego rudzika (Erithacus rubecula)

Są wysoko. Światło jest trudne (przynajmniej dla mnie) – w tym miejscu muszę robić zdjęcia pod słońce, ale i tak upolowanie tych ptaszków mnie cieszy. Wchodzę głębiej miedzy drzewa. Tam ze światłem jest jeszcze gorzej. Co zrobić. Ptaki się chowają w cieniu a ja chcę je sfotografować nawet jeżeli nie będą to zdjęcia w ogólnym pojęciu – dobre. Tym bardziej, że pierwszy raz w życiu widzę grubodzioba, inaczej zwanym pestkojadem – grubodziób zwyczajny (Coccothraustes coccothraustes ).

Ze swoim grubym dziobem

i fantastycznie ostro zakończonymi skrzydłami wygląda. Jakby jego przodkowie wywodzili się z epoki dinozaurów, kiedy pancerz był podstawą.

Poniżej czyści piórka sikora bogatka (Parus major) –

nie można przecież latać po lesie będąc rozczochraną ;)

Chodzę po lesie. Ze ściółki przygląda mi się drozd śpiewak (Turdus philomelos), którego ze względu na upierzenie trudno wypatrzeć w leżących na ziemi jasnobrązowych, suchych liściach. Szkoda, że nie zaśpiewał mi Pan Drozd Śpiewak – pewnie śpiewa tylko dla Pani Drozdowej… ;)

Mija już godzina mojego niedzielnego buszowania wśród natury – jestem trochę zmęczona. Zawracam i wpadam w obszar lasu, gdzie dzięcioły odbywają gody!

Zawsze chciałam sfotografować chociaż jednego a tutaj kilka lata pomiędzy drzewami – tuż nad moją głową. Chowam się w krzaki tak, żeby mieć słońce za plecami i czekam na dogodny moment dla zrobienia zdjęć. Nie jest łatwo dzięcioły szaleją.

Pierwszy raz słyszę jakie odgłosy wydają dzięcioły w locie – krzyczą na całego… A ja myślałam, że tylko stukają w pnie… Bębnienie też z rzadka słychać, ale przede wszystkim pokrzykują latając pośród drzew. Trudno je namierzyć w bezruchu, ponieważ przysiadają na drzewie tylko na chwilę.

A o uchwyceniu parki na raz – trudno marzyć. Zanurzona w miłosnym zapamiętaniu tych małych ptaszków, praktycznie nie zauważam mijającego czasu. Zatapiam się w tych godach i udaje mi się sfotografować również parki a nie tylko pojedyncze osobniki :)

Spędzam z dzięciołami ponad godzinę. Jestem przeszczęśliwa. Czas jednak wrócić do domu. Już czuję zapach świeżej kawy. Żegnam dzięcioły – dalej niech szaleją beze mnie, krzycząc w locie oraz bębniąc w pnie zaznaczając swoją dominację w danej części lasu. Jestem głodna. Dwie i pół godziny na świeżym powietrzu o poranku bez śniadania – to wystarczy :)

Wychodzę z lasu. Odgłosy ptaków dochodzą do mnie coraz ciszej. Trochę mi tęskno, ale przecież wrócę… Przechodzę przez rów a z rowu zerka na mie skubiąca trawę sarenka – jeszcze w zimowej szacie.

Obydwie jesteśmy zaskoczone. Ja nie zdążam dobrze nastawić aparatu na inne warunki świetlne a ona zmyka w podskokach.

Śmieję się do siebie – tak to jest super ukoronowanie mojego niedzielnego, wiosennego poranka poza codziennością.

Wracam do domu z tej małej podróży. Przed domem wita mnie magnolia (Magnolia), która jakby na moje powitanie rozchyliła płatki.

Jak wychodziłam magnolia była cała jeszcze w nierozwiniętych pąkach. Fotografuję te piękne kwiaty. Wchodzę do domu, przytulam się do czekającego na mnie Pana Męża i z rozkoszą piję pierwszy łyk gorącej, pachnącej kawy…

Komentarze

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *