14 dzień – Deszczowy las marzeń.
Westland Tai Poutini. Moraine Walk.
13. 04. 2019, sobota
Poranek budzi nas szumem Morza Tasmańskiego,
świergotem ptaków i przejmującym zimnem. Jest nadal, tak jak w nocy, około 8-9oC…
Kawka, śniadanko, aparaty w dłoń i czas na ptaki… 😃
Godzinka spędzona wśród rosnących tutaj palm i juk skutkuje paroma całkiem udanymi ptasimi kadrami 😊
Szklarniki rdzawoboczne buszują wśród palmowych owoców, wybierając co pyszniejsze…
Szklarniki rdzawoboczne (Zosterops lateralis)
Szklarniki rdzawoboczne (Zosterops lateralis)
Szklarniki rdzawoboczne (Zosterops lateralis)
Szklarnik rdzawoboczny (Zosterops lateralis)
Szklarnik rdzawoboczny (Zosterops lateralis)
Szklarnik rdzawoboczny (Zosterops lateralis)
Szklarnik rdzawoboczny (Zosterops lateralis)
Zajadają na całego 😉
Szklarnik rdzawoboczny (Zosterops lateralis)
Szklarnik rdzawoboczny (Zosterops lateralis)
Szklarnik rdzwoboczny (Zosterops lateralis)
Szklarnik rdzawoboczny (Zosterops lateralis)
Szklarnik rdzawoboczny (Zosterops lateralis)
Szklarnik rdzawoboczny (Zosterops lateralis)
Ukryte w cieniu dzwony nowozelandzkie, których piękne trele, tak samo jak na ptasiej wyspie, rozlegają się tutaj dookoła… 😊
Dzwon nowozelandzki (Anthornis melanura). Szmaragdowiec (Anthornis)
Jednak ten zamiast wyśpiewywać ptasie trele, siedzi jakoś tak zasępiony…
Dzwon nowozelandzki (Anthornis melanura). Szmaragdowiec (Anthornis)
Dzwon nowozelandzki (Anthornis melanura). Szmaragdowiec (Anthornis)
Może wstał dzisiaj o poranku na lewe skrzydełko 🤔😉
Ale nieopodal, mamy Pana Dzwona, który wstał na prawe skrzydełko i ”treluje” na całego 😃
Dzwon nowozelandzki (Anthornis melanura). Szmaragdowiec (Anthornis)
Dzwon nowozelandzki (Anthornis melanura). Szmaragdowiec (Anthornis)
W cieniu innych drzew ukrywa się średniej wielkości ptak, którego nazwy gatunkowej póki co nie znalazłam – może ktoś mi pomoże?… 😊
Natomiast z kolejnym ptaszkiem nie mam najmniejszych problemów – z wachlarzówkami jestem już za pan brat 😃
Wachlarzówka posępna (Rhipudura fuliginosa)
Ta upodobała sobie duże jukowe liście…
Wachlarzówka posępna (Rhipudura fuliginosa)
Natomiast druga na całego bawi się latając…
Wachlarzówka posępna (Rhipudura fuliginosa)
Wachlarzówka posępna (Rhipudura fuliginosa)
Pierwszy raz fotografuję wachlarzówkę czarną – tutaj niestety nie udało mi się za wiele zdziałać, ponieważ aparat zaczął znowu blokować migawkę… 🙄 Także do przyjęcia jest jeden kadr tego ślicznego ptaszka…
Wachlarzówka czarna (Rhipudura atra)
Pomału kończę fotografowanie. Czas ruszać w drogę. Przecież jeszcze chwilę chcemy pobyć w świecie lodowców.
Żegnamy się z campingiem na Okarito, a tutaj Pani Gospodyni wykłada na stół różnego rodzaju skarby. Są wśród nich pomarańcze, jabłka, płatki śniadaniowe, chleb, majonez, ser… I mówi, że mamy sobie wziąć za darmo co chcemy. Jest po sezonie, zamyka sklepik i rozdaje zatrzymującym się podróżnikom, wszystko co jej zostało z sezonu turystycznego. Naprawdę?… – pytam dla pewności. Naprawdę – odpowiada Pani Gospodyni. Dziękujemy i zabieramy kilka pomarańczy, jabłek, ser oraz trochę majonezu. Pani Gospodyni i Pan Gospodarz oglądają efekty moich porannych, fotograficznych łowów i szczerze mówiąc, robią na nich moje zdjęcia wrażenie… Pani Gospodyni mówi, że jeszcze nikt tak pięknie jej ptaszków nie sfotografował. Na to ja oczywiście pękam z dumy 😊 Może co prawda, żaden super fotograf tutaj nad ptaszkami się nie pochylił i dlatego wrażenie robią moje kadry, ale niezależnie czy tak było, czy też nie – popękać z dumy sobie przecież mogę… 😉😀 Chwilę jeszcze rozmawiamy, a potem wesoło machając na pożegnanie do gospodarzy, odjeżdżamy w stronę lodowca.
Po drodze na chwilę zatrzymujemy się nad rozlewiskiem w nadziei spotkania, chociaż z oddali, białej czapli. No i jest… 😃Niestety naprawdę daleko…
Czapla biała (Great egret)
Na rozlewisku widzimy jeszcze parę kaczek – ale żaden z ptaków nie jest w jako takiej dostępności fotograficznej…
Niebo się zachmurzyło i zaczęło mżyć. Całe szczęście, że nie odłożyliśmy lotu helikopterem na dzisiaj. Wczorajszy dzień się do lotu na lodowiec, zdecydowanie bardziej nadawał… Mieliśmy szczęście – takie lotnicze okno pogodowe 😃
Dojeżdżamy do zniszczonego mostu – jest otwarty. Nie spowolnił nam drogi na południe, ani o jeden dzień… 😃
Przejeżdżamy tymczasowym mostem
i chcemy dostać się w okolice szlaku pod jęzor Lodowca Franciszka Józefa. Niestety – szlak jest zamknięty. Też został zniszczony przez nawałnicę z końca marca. Próbujemy pod Lodowiec Foxa – ta sama sytuacja. Tych lodowców Nowej Zelandii zrobić samemu nie można od zawsze – są pełne szczelin i można się na nie dostać, jak już nadmieniałam, tylko helikopterem. Ale ostatnie nawałnice zablokowały też szlaki wiodące pod ich jęzory oraz w najlepsze punkty widokowe. Wszystkie szlaki są pozamykane. W tym momencie przestajemy żałować lotu na lodowiec helikopterem -może i magii za wielkiej w tym nie było, ale zobaczyliśmy Lodowiec Franciszka Józefa, jego ogrom i piękno, a nawet postawiliśmy na nim stopę… 😉😃
Jedziemy na parking do jedynego możliwego miejsca, skąd można podejść do punktu, z którego można lodowiec Foxa przynajmniej z jakiejś tam odległości zobaczyć… Jeżeli chodzi o lodowiec Franciszka Józefa, to nawet takich szans nie ma…
Idziemy z parkingu przy głównej drodze – dalej już jest zakaz wjazdu samochodem, ale na całe szczęście piechotą przejść można…
Po drodze widzimy jak wielki żywioł w postaci wody musiał tędy przejść.
Drogi są podmyte, zbocza się osunęły.
Zawsze, gdy jestem w miejscach po przejściu nawałnic, czy fal powodziowych i obserwuję jak w czasie poza nimi niepozorną wydaje się rzeka, to nie mogę uwierzyć, że potrafi przybrać postać niszczącego i zabierającego ze sobą wszystko co napotka po drodze potwora…
Ale, gdy spojrzę w miejsca, w których rzeka ma trochę głębsze koryto, jak wściekle się tam kotłuje, to zaczynam jej potęgę odczuwać i rozumieć.
Pomału szlakiem zagłębiamy się w Narodowy Park Westland Tai Poutini. Przy drodze pięknie wznoszą się wysokie, całe obrośnięte bluszczem, drzewa i paprocie drzewiaste.
Ale tutaj jeszcze się nie spodziewamy, że za chwilę wejdziemy w prawdziwie magiczny świat. Szlak skręca na Moraine Walk i nagle znajduję się się w miejscu, o którym zawsze marzyłam – to świat najpiękniejszego lasu jaki kiedykolwiek widziałam… Niesamowite, że przypomina on las z moich marzeń 😯 Nieraz wyobrażałam sobie, że idę pośród olbrzymich drzew, zwisających pnączy, miękkich mchów i olbrzymich paproci. Ale piękno tego deszczowego lasu przerosło nawet moje wyobrażenia… 😊
Jest pochmurno i to powoduje, że las jest mroczny, ale nie w ten strasznie okołonocny czas, tylko czas bajkowy i tajemniczy…
Paprocie drzewiaste (Cyathea medullaris)
Paprocie drzewiaste (Cyathea medullaris)
I tak idziemy z Matim lasem z moich snów. Pan Mąż trochę marudzi, ponieważ pomimo słabego światła, nie mogę tych cudów natury przystać fotografować. Jak pominąć, piękne pnie obrośnięte mchami i porostami?…
Rokietnik pospolity (Pleurozium schreberi)
Porost (Lichenes). Granicznik (Lobaria)
Rokietnik pospolity (Pleurozium schreberi)
Porost (Lichenes). Wabnica kielichowata (Pleurosticta acetabulum)
Porost (Lichenes). Wabnica kielichowata (Pleurosticta acetabulum)
Jak pominąć gąszcz pnączy,
czy jasnozielone błyszczące w mroku listki?…
Jak pominąć cudne, maleńkie storczyki?…
Storczykowate (Bulbophyllum stenobulbon)
To mój las i zamierzam go sobie dokładnie zatrzymać w stop klatkach, żeby móc przynajmniej w ten sposób do niego wracać…
Jest cicho, ludzi na szlaku jest mało, więc większość czasu idziemy sami. A Ci, których spotykamy są też owładnięci magią tego miejsca. Mijamy się uśmiechając – nikt nie krzyczy, nikt głośno nie mówi. Tak działa to przepiękne miejsce… 😊
Nie słychać też wielu ptasich treli, jakby gąszcz roślin je zagłuszał. Ptasie dźwięki rozlegają się tylko z rzadka, gdzieś tam wysoko w koronach drzew. W pewnym jednak momencie mieszkaniec tego lasu przylatuje się z nami przywitać – to maleńki, śliczny, czarny z żółto-białym brzuszkiem skalinek wielkogłowy 😊
Skalinek Wielkogłowy (Petroica macrocephala)
Przygląda się nam chwilę.
Skalinek Wielkogłowy (Petroica macrocephala)
Jest cudny i to, że mogłam tutaj spotkać tę maleńką ptaszynę powoduje dopełnienie mojego wzruszenia – bo to jakby leśny duszek wyszedł mi na spotkanie… 😊 Fotografuję ”Leśnego Duszka” i tak mocno las szarpie moimi emocjami, że łzy zaczynają kapać mi po policzkach. A Pan Mąż?… Jak myślicie co robi Pan Mąż?… Pan Mąż śmieje się ze mnie na całego. Ale śmieje się po cichu, bo pomimo tego, że to nie jest las z jego snów (Pan Mąż raczej o lasach nie śni 😉), to trochę to magiczne miejsce też nim zawładnęło… 😊
”Leśny Duszek” odlatuje w głąb swojego leśnego domu. Mi ten chwilowy płacz trochę uspakaja emocje. I już spokojniej przemierzam magiczne ścieżki. Dużo wysiłku muszę wkładać w każde zdjęcie – mam przecież teleobiektyw, więc dla kadrów muszę wchodzić głębiej pomiędzy pnącza, a nie jest to wcale łatwe, ponieważ podłoże jest grząskie i próchnicze. Dodatkowo jest słabe światło, a co za tym idzie – ISO szaleje. Ale mam swoje leśne stop klatki – zarówno z potęgą drzew, jak i z tym co mniej potężne, a tak samo zachwycające…
Bukany (Nothophagus cliffortioides) – gatunek bukanów dominujący na wyżynach południowej wyspy Nowej Zelandii.
Widzicie mnie?… Stoję pod drzewem… Maleńkie to ono nie jest… 😯 Maleńki w tym lesie jest człowiek… 😊
Bukany (Nothophagus cliffortioides) – gatunek bukanów dominujący na wyżynach południowej wyspy Nowej Zelandii.
Bukany (Nothophagus cliffortioides), Paproć drzewiasta (Cyathea medullaris)
Paprocie drzewiaste (Cyathea medullaris)
Bukany (Nothophagus cliffortioides), Paproć drzewiasta (Cyathea medullaris)
Porost (Lichenes). Granicznik (Lobaria)
Nagle mój magiczny las się kończy i wychodzimy z obszaru Moraine Walk. Znowu jesteśmy na głównym szlaku, z którego w pewnym miejscu można zobaczyć jęzor lodowca Foxa.
Szkoda, że nie możemy tam podejść. Ale pewnie, gdyby nie zamknięte drogi, to poszlibyśmy szlakiem lodowcowym i nie trafilibyśmy do mojego lasu ze snów. Widocznie tak miało być i na pewno już tego nie żałuję…
Szlak dalej prowadzi nad rzekę. Można by się po kamieniach przez nią przedostać i iść dalej, robi się jednak późno, a my nie wzięliśmy latarek. Znad rzeki w oddali też widać jęzor i odległość do ewentualnego pokonania, żeby przedostać się do niego trochę bliżej.
Koryto rzeki jest praktycznie wyschnięte. Natomiast odsłonięte kamienie i pnie rosnących tutaj drzew z gatunku bukanów, podmywanych w czasie pory intensywnych deszczów i podniesionego poziomu wody, robią wrażenie….
Bukany (Nothophagus cliffortioides)
Bukany (Nothophagus cliffortioides)
Zawracamy i już szybciej, tylko raz na jakiś czas się zatrzymując dla sfotografowania czegoś, koło czego nie potrafię tak po prostu przejść, wracamy do samochodu. W drodze powrotnej w lesie jest już naprawdę bardzo mało światła. Pomimo tego, że do zachodu słońca jest jeszcze daleko to popołudniowe, pochmurne niebo nie daje światła, które mogłoby się przedrzeć przez tak gęstą leśną roślinność.
Na skraju lasu, przy wyjściu z niego, jeszcze raz przylatuje mój ”Leśny Duszek” 😃
Skalinek Wielkogłowy (Petroica macrocephala)
Skalinek Wielkogłowy (Petroica macrocephala)
Macham mu na pożegnanie 😊
Mijamy jeszcze tylko kaskadę płynącego tutaj strumienia.
Jeszcze raz dotykam, miękkiego mchu porastającego pnie potężnych drzew…
Bukany (Nothophagus cliffortioides)
Również tych już powalonych i dających życie nowemu leśnemu pokoleniu…
Bukany (Nothophagus cliffortioides), Rokietnik pospolity (Pleurozium schreberi)
Jeszcze głaszczę pachnące torfem pnie olbrzymich paproci…
Paproć drzewiasta (Cyathea medullaris)
I już jesteśmy w samochodzie. I już jedziemy dalej.
Zrobiliśmy tym pięknym szlakiem 8,5 kilometra w 3 godziny. Ręce odpadają mi z fotograficznego zmęczenia – ale będzie ten magiczny las już teraz moim pięknym wspomnieniem, a nie tylko marzeniem ze snów… A że nie wszystkie leśne zdjęcia są jakościowo perfekcyjne?… Jak napisała pod jednym z moich leśnych zdjęć, w komentarzu na Instagramie @barbara.m.kierc – ”Nie chodzi o wysoką jakość, ale właśnie o nastrój i o to, że są perfekcyjnie niedoskonałe. Dla mnie to jest najważniejsze.” Tak, zgadzam się z Tobą Basiu w stu procentach – zrobione trzęsącą się z emocji ręką, w trudnych warunkach, niedopasowanym do możliwości przestrzennych obiektywem, ale na pewno zamykające w sobie to co najważniejsze – magię mojego lasu ze snów…
Ruszamy w dalszą drogę postanawiając zatrzymać się na jakimś leśnym parkingu i tam coś ugotować. Po chwili już żałuję, że nie zrobiliśmy sobie chociaż kawy… Droga ciągnie się bez żadnego zjazdu, do chociażby jakiejś większej przydrożnej zatoczki, prawie 70 kilometrów. W końcu jednak znajdujemy zjazd na dziki camping. Jest tutaj już parę kamperów, a miejsce wynagradza nam te 70 kilometrów bez kawy i przekąski – to piękna miejscówka nad samym jeziorem Paringa.
Dojeżdżamy w momencie, gdy błyszczy w ostatnich odblaskach zachodzącego słońca, malującego to piękne miejsce złotem na późnoletnich liściach, u progu jesieni…
Zamykamy drzwi naszego żółwikowo-ślimakowego domku, wraz z ostatnimi promieniami słońca…
I już jest noc.
Jemy naprędce przygotowany przez Matiego makaron z sosem pieczarkowym (oczywiście z torebki 😉). Ja trochę doprowadzam nasz domek do porządku. Potem chwila na przejrzenie leśnych zdjęć i zmykamy spać.
Wędrówka magicznym lasem dziwnie nas zmęczyła – niecałe 9 kilometrów, to nie jest dużo do przejścia, ale oboje z Panem Mężem czujemy, że było coś tam takiego co siły zabiera. Jakby las zostawił sobie naszą energię w zamian za emocje, które nam dał i obrazy, którymi się podzielił…
Komentarze
fotoeskapady
05 sierpnia 2019 o 19:51
💓😊
Pan Mąż
05 sierpnia 2019 o 19:22
Byłem, widziałem, przeżyłem… Dziękuję Pani Żono za to, że jesteś, to po pierwsze i za to że tym wpisem dajesz mi szansę wracać na Antypody zawsze, gdy nad głową kłębią się chmury… Niekoniecznie te prawdziwe, czasem te “z przenośni”.
Pan Mąż
fotoeskapady
18 lipca 2019 o 16:49
Dziękuję bardzo…. 😊 To była przepiękna podróż i w emocjach, i fotograficznie… A chwile z pingwinem niebieskim na pewno zostaną jednym z moich najpiękniejszych wspomnień 😊 Cieszę się, że moja nowozelandzka opowieść Ci się spodobała i jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarz 😊
Pozdrawiam serdecznie
Sabina
Andrzej
16 lipca 2019 o 18:22
Świetnie się czytało, przepiękne widoki, gratuluję tylu nowych gatunków ptaków, a najbardziej niebieskiego pingwina!!! -:)
fotoeskapady
16 lipca 2019 o 16:14
Dziękuję pięknie za komentarz 😊 Bardzo się cieszę, że długość wpisu Cię nie zanudziła, no i że dałeś radę 😃 Nie potrafię inaczej pisać -każda podróż układa mi się właśnie w opowieść i dlatego tak ją przedstawiam… Z tego powodu też, zaczęłam dzielić wpisy na rozdziały, żeby łatwiej było przerywać i wracać. Nawet nie wiesz jak miło mi przeczytać, że nie czyta się mojego bajania ciężko i ze znużeniem. Bardzo, bardzo dziękuję za te słowa – są dla mnie dużym wsparciem… A prawdziwe relacje z podróży piszesz Ty… I są świetne👏👏👏😊 Pomyślę nad zdjęciami zwierzaków wszelakich, ale nie obiecuję zmniejszenia ilości – bo każda odsłona wydaje mi się inna i ciekawa – mam problem z ich przefiltrowaniem…🙄, a i tak wybieram garstkę z tych, które danemu modelowi zrobię… Mój Pan Mąż, też na to narzeka 😂
Pozdrawiam serdecznie, dziękując również za zgodę na wykorzystanie Twojego komentarza z Instagrama.
Sabina 😊
Ps. Trochę mgiełki tajemnicy… 😉😃
Robert Remisz
15 lipca 2019 o 22:26
Zaczynając czytać Twoją relację z podróży po Nowej Zelandii pomyślałem, że “długa”, a to często idzie w parze z nudą, której nie znoszę i sam staram się nie rozpisywać. Jednak Ty umiesz w bardzo ciekawy sposób przedstawić to, co w danej chwili czujesz. Masz “lekkie pióro”, czytając nie czuć toporności i silenia się na nie wiadomo jaką pompatyczność. Dla mnie jest to fajne – podkreślę – opowiadanie, a nie typowa relacja z podróży. W tym opowiadaniu jest zachwyt przyrodą, krajobrazem, ale też miłość do najbliższej rodziny :-) Całość wzbogacona jest bardzo ładnymi zdjęciami. Jednak – szczerze, nie lubię inaczej – moim zdaniem pokazywanie kilku, bardzo podobnych ujęć ptaków jest zbędne. Choć wiem, że innym może się to podobać. Całość świetna!!! Gratuluję. Pozdrawiam :-)
Ps. “…482 kilometry samochodem z Pragi do domu…” a to zagadka :-)
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!