Rozdział XIV
Nasza Fażana.
Wracamy z plaży na camping. Kasia wyspana i uśmiechnięta – może potrzebowała trochę odpocząć od Rodzinki. Mati robi barszczyk z kołdunami, biegniemy pod prysznic, jeszcze tylko dwie partyjki remika obiecane Kubusiowi i urywamy się na nasz wieczór :) Dzieciaki życzą nam dobrej zabawy. Po kryzysie ani śladu…
Ubieram moją małą koronkową czarną. Jest to absolutnie okazja do ponownego wykorzystania w/w sukienki i urywamy się na randkę :)
Chodzimy za rękę po uliczkach Fażany. Czujemy się jakbyśmy uciekli na małe wagary :)
Idziemy na targowisko, gdzie kupujemy magnesy i małe co nieco dla przyjaciół-sąsiadów, oraz do domu. Magnes na lodówkę z wakacji musi być:)
W porcie wybieramy knajpkę serwującą wszelakie owoce morza. Mati zamawia małe piwo, ja kieliszek białego wina. Potem jeszcze jeden :) Jak się urwać od dzieciaków, to się urwać.
Na kolację zamawiamy dwie sałatki – grecką i istriańską, oraz talerz dla dwojga: krewetki, małże, kalmary, jakieś pieczone morskie ryby – jakby makrele, sardynki, ośmiorniczki plus puree ziemniaczano-szpinakowe.
Wszystko jest pyszne. Na początku jemy sztućcami…
Potem już tylko rękami.
Sztućcami mniej smakuje… ;D
Obok knajpki, w której miło spędzamy czas muzykuje super grajek. Gra różne covery – Claptona, Pink Floyd-ów, Dire Straits – ów itp. kawałki.
Gra po prostu naszą muzykę. Jakby specjalnie dla nas… Po ostatnich problemach z młodzieżą naprawdę potrzebowaliśmy takiej chwili tylko dla siebie.
Po kolacji idziemy z bliska posłuchać Pana Muzyka. Nazywa się Pepe. Śmiesznie, ale gra i śpiewa cudnie. Kupujemy jego płytę. Po pierwsze dlatego, że naszym zdaniem trzeba wspierać muzyków a po drugie chcemy, żeby płyta w przyszłości przypominała nam wieczór w pięknej Fażanie. Idziemy przytuleni po falochronie. Mój mąż mnie całuje. Jesteśmy ciągle zasłuchani w niosącą się po wodzie muzykę. Mam swoje motyle w brzuchu… :)
Fażana jest rozświetlona, a ja jestem szczęśliwa…
Postanawiamy zakończyć wieczór mocnym espresso. Szukając kafejki na małą czarną Fażana czaruje nas dalej. Kuglarze żonglują pochodniami…
Są stare, wzbudzające zachwyt w Matim samochody.
W małej uliczce przechodzimy koło knajpki, gdzie kelnerzy chodzą na szczudłach.
Jest po prostu magicznie…
Siadamy w małej kafejce. Tutaj też grają i śpiewają. Tym razem dwoje młodych ludzi. Ładnie, ale Pepe w Fażanie jest tylko jeden :)
Pijemy espresso.
Jest wyraziste i esencjonalne jak cały wieczór. Jak miłość między nami, której
dzisiaj nic nie zakłóca . Żadna proza życia….
Wracamy. W samochodzie słuchamy płyty Pepe. Ciągle jesteśmy w Fażanie :) Każde z nas myśli o tym, że to jeszcze nie czas na powrót do rzeczywistości. Mati zjeżdża na plażę. Idziemy nad sam brzeg morza, rozkładamy pled i spędzamy słodkie chwile zapatrzeni w rozgwieżdżone niebo. Razem szukamy gwiazdy polarnej. W końcu ją znajdujemy… Błyszczy piękniej niż zwykle… To naprawdę jest wieczór pełen czarów…
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!