ChorwacjaLatoPodróżeRodzinaSłowacja

Dzieci tak szybko dorastają… Chorwacja, Słowacja.

1802.2017
Powrót do spisu treści

Rozdział VII
Lody w Rovinj.

27.07.2016, środa.

Ranek jak zwykle gorący. Całe szczęście, że kupiliśmy wczoraj parasole – jest trochę cienia nad stołem na zewnątrz. Nie tyle ile byłoby z baldachimu, ale zawsze. Robię kawkę i bawię się w Gala Anonima opisując jak co rano nasze rodzinne wakacje. Budzi się Kasia. Maaamooo! Mam opryszczkę. Wzięłaś plastry na ową. A jak myślisz Kasieńko – pytam??? Wzięłaś. Oczywiście. Zaklejam Kasi opryszczkę wielkości ”Nowego Jorku” – trzeba zużyć na jeden raz cały plaster. Nie wystarczy pół jak zwykle. Ale co tam opryszczka – focha nadal ani śladu ;) Za to Filip wchodzi do przyczepy zgęziały po upalnej nocy w namiocie. Wysyłam go do morza. Z facetami można brutalniej.

Wraca. Odświeżony porannym pływaniem w morzu i w świetnym humorze (od jutra robię tak samo – kąpiel w morzu przed kawką) i mówi: ”Człowiek to jest jednak głupia istota… Wie, że pod wodą trzeba się wyluzować. A gdy brakuje mu powietrza to się człowiek jeszcze bardziej napina i brakuje mu powietrza również jeszcze bardziej…” Takie tam przemyślenia naszego najstarszego. Mati tłumaczy – ”Gdy już brakuje powietrza to jest za późno – trzeba się wynurzyć. Masz ok. 3-5 sek, do momentu kiedy pojawia się podświadomy odruch nabrania powietrza do płuc – taka fizjologia naszego OUN, który steruje oddychaniem. Masz w oskrzelach i płucach dwutlenek węgla – nabierzesz powietrza, albo wody zależnie od tego, gdzie w danym momencie się znajdujesz. Na powietrzu, czy pod wodą. Reasumując – wyluzowany musisz być od początku zejścia pod wodę i pomalutku zużywać tlen z płuc a jak go brakuje – wynurzanie. Szkolenie snorkelingowe od rana ;)

Koniec rozmów o człowieczym zachowywaniu się pod wodą, to zaczyna się dyskusja o człowieczym a właściwie młodoczłowieczym zachowaniu na drodze. Maciek – chłopak Kasi rozbił samochód, wbijając się w tył innego samochodu. Na całe szczęście nic mu się nie stało. Mati mówi, że uszkodzenia wyglądają jakby stuknął ciężarówkę. Okazuje się, że dostawczaka – czyli małą ciężarówkę. Takie rzeczy to mój mąż świetnie rozpoznaje :) Przy okazji dowiadujemy się jak bawi się chłopaczysko Kasieńki. Adrenalinka poprzez jak najbliższe podjeżdżanie do ciężarówek, plus szybkie pokonywanie zakrętów po deszczu – no i lądowanie w rowie. Cóż Kasia twierdzi, że z nią jeździ ostrożnie, szczególnie po rozmowie, którą przeprowadziliśmy parę tygodni wcześniej.

Maciek z Kasią pędem przejechali przez nasze skrzyżowanie, na którym przynajmniej raz na miesiąc, dwa jest wypadek a naprzeciwko jechał kto jak nie mój mąż. Zatroskany ojczulek wziął kawalera na rozmowę w zaciszu gabinetu i przez dwadzieścia minut tłumaczył spokojnie, acz kategorycznie dlaczego nie powinien Pan Kierowca tak czynić. Maciek wyszedł z gabinetu z odrobinę czerwonymi uszami ale w pełnej zgodzie z Panem Domu. Niestety jest jeszcze Mamuśka. Wołam kawalera do salonu i w krótkich słowach mówię: ”jak zrobisz krzywdę mojej Księżniczce to Ci nogi z tyłka powyrywam – oczywiście z całą sympatią do Ciebie” dodając i posyłając mamusi uśmiech :) Od tego czasu podobno rowy i ciężarówki Maciek pokonuje w samotności. Jak widać ciężarówki pokonuje słabo – dodaje Mati.

Taki sobie wakacyjny poranek przed śniadaniem :)

Jemy śniadanie. Jest tak gorąco tzn. jak zwykle 35ºC, że proponuję Rodzince wyjazd na lody do Rovinj. Zgadzają się jak jeden mąż. Rzadkość jeżeli chodzi o nas ;) Wszystkich wykańcza upał. Perspektywa 30 km w klimatyzowanym aucie plus słynnych, pysznych lodów w Rovinj czyni cuda ;) Ubieram sukienkę . Jak coś postanowię, to postanowię – te wakacje są w mini i jedziemy.

Do Rovinj od naszego campingu jest dokładnie 45 km. Trochę dalej niż myśleliśmy. W klimatyzowanym aucie jest całkiem, całkiem. Chociaż klimatyzacja do końca nie daje rady schładzać wnętrza – za gorąco na zewnątrz. Dojeżdżamy. Rovinj okazuje bardzo ładnym miejscem, które wita nas pięknymi, kwitnącymi roślinami zwisającymi zza ogrodzeń i między domami.

Zaczynamy zwiedzać.

Kuba w oczekiwaniu na przepyszne lody fika jak mały źrebaczek.

Jesteśmy na ulicy pełnej sklepików. Przed jednym z nich są śmieszne, wesołe manekiny.

Chłopaki widzą witrynę z zegarkami. Ponieważ cała trójka je uwielbia – postój jest odrobinę dłuższy :)

W jednej witrynie widzę reklamę opakowania na smartfon ( Maaamooo!!! Nie mów smartfon, tylko komórka lub telefon!!!) No to patrzę na to opakowanie zabezpieczające ”telefon służący do większej ilości celów niż rozmawianie” przed wodą. Można z nim snorkować!!! Chcęęę!!! Oglądamy. Pan zapewnia nas, że można robić zdjęcia pod wodą do 10 metrów!!! Uwielbiam fotografować pod wodą. Od czasu Egiptu w 2008 roku nie robiłam podwodnych zdjęć. Wtedy pożyczyliśmy opakowanie ochronne na aparat od Zbyszka – brata Matiego. A tu teraz taka szansa! Mateo obiecuje mi, że kupimy, ale w drodze powrotnej. Oczywiście – trochę muszę poczekać. Jakżeby inaczej… Mąż będzie się rozglądał za lepszym i ew. tańszym. Ok. Idziemy dalej. Nie wiem o co tyle krzyku – po przeliczeniu na złotówki wyszło mi ok. 50 zł. Przecież niedroga zabawka…

Rovinj jest położonym na klifie miasteczkiem z małymi, romantycznymi wąskimi uliczkami biegnącymi w dół, lub w górę. Jak zwykle uliczkami najbardziej zachwyca się Kasia i ja :)

Kasia w roli grzecznej…

I niegrzecznej dziewczynki ;)

Podchodzimy na sam szczyt klifu, gdzie stoi kościół św. Eufemii. Dzwonnica jest wzorowana na dzwonnicy św. Marka z Wenecji.

Wchodzimy do kościoła. Kasia się ociąga, więc mówię: ”Chodź Kasieńko – jeżeli jesteś pierwszy raz w nowym kościele i o coś się pomodlisz, to na pewno będzie ci dane… Pomódl się kochanie o bogatą wiedzę bologiczno- chemiczną w przyszłym roku ;)”

Moje niebierzmowane słoneczko wchodzi..

Niestety obawiam się, że pomodli się o udane życie uczuciowe – też ważne a w wieku szesnastu i pół roku najważniejsze ;)

Cały kościół jest zabytkowy – z XVII wieku. Na ołtarzu rzeźba św. Jerzego, który smoka pokonał – patrona Rovinj.

Ja modlę się jak zwykle za moją całą Rodzinkę i wychodzimy z kościoła.

Panorama przed kościołem św. Jerzego roztacza się na archipelag Brjoni,

otwarte morze i piękne stare piniowe drzewa.

Rovinj przed najeźdźcami strzeże wielka armata.

Wracając z kościoła widać u części towarzystwa swojego rodzaju lekkość bytu ;)

Przed kościołem i w wąskich uliczkach Rovinj jest bruk z II w. n. e. Jest tak wypolerowany przez przemieszczających się ludzi na przestrzeni setek lat, że cały się błyszczy i miejscami jest bardzo śliski. Ma piękną piaskowo-białą barwę…

Ale nawet w miejscu pamiętającym czasy pierwszych chrześcijan trzeba suszyć pranie. Nie wiem dlaczego to zderzenie historii z teraźniejszością napełnia mnie nostalgią. Przecież to tylko pranie…

Dziwne jest to, że tutaj nawet susząca się bielizna jakby się wkomponowuje w całość. Prać trzeba niezależnie od czasu, w którym przyszło nam żyć… Czyż nie???

Pomału z zanurzenia się w historii wracamy do rzeczywistości –

pizzerni i… I nowoczesnych motocykli. Jedna maszyna na dwóch kółkach i znika cały świat – synuś tatusia :)

Mijamy kolejne małe knajpki. Tym razem Kubuś fika jak osiołek – na życzenie mamusi, żeby z osiołkiem ładne zdjęcie było ;)

Również na życzenie mamusi – wszak wszyscy w rodzinie wiedzą, że mamusia zdjęcia robić musi – pozowanie z romantycznym rowerem ;)

Potem jeszcze mim – to już życzenie Kubusia.

Swoją drogą w taki upał, to ja Panu Mimowi nie zazdroszczę…

I w końcu wymarzone lody :) Panowie Lodziarze mieli duże poczucie humoru. Najpierw Kasi dali tylko wafel a Kasia na początku nawet się nie zorientowała,że lodów w waflu nie ma. Potem podając Filipowi, lodami robili fikołki a na koniec nie chcieli dać lodów Matiemu.

Śmiechu było sporo.

Ja też biorę lody, ale niestety nie jestem w stanie ich zjeść. Wszyscy się zajadają – oprócz Kubusia, który chciał sorbet miętowy i siorbie na całego…

a mi lody nie smakują. Cała ja ;(

No to Kasia, która lody uwielbia wcina dwa

a ja kupuję sorbet pomarańczowy – pycha :)

Na koniec wracamy do sklepu z gadżetami do ”telefonów”. Przypomnijmy – nie smartfonów ;) i dostaję swoją zabawkę. Jestem zachwycona będę robić zdjęcia rybkom :D Wracamy. Jeszcze rzut oka na port jachtowy. Z daleka. Do samego portu już nie idziemy. Jachty wszędzie są podobne a my jesteśmy już zmęczeni – cały czas mamy między 32 a 37ºC. Szybko chcemy na naszą plażę i do morza.

Nie tak szybko, bo musimy jechać 45 km, ale w klimatyzowanym aucie a Rowinj okazało się naprawdę pięknym miejscem, do którego warto było przyjechać…

Powrót do spisu treści

Komentarze

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *