PodróżePolskaRodzinaWiosna

Pewnego razu w Chatce Lasek.

2904.2018

Ta fotoeskapada będzie odbywać się w dwóch światach – magicznym świecie wiosennych gór i magicznym świecie muzyki, które piątkowy zwykły wieczór i sobotni zwykły poranek przemieniły w czas przepięknych chwil. Jak to się stało, że przy gonitwie i totalnym braku czasu nagle w piątek wyrwaliśmy się w góry? I dlaczego akurat do Chatki Studenckiej Lasek? Miejsca, o którym nigdy nie rozmawialiśmy. Ja nawet nie wiedziałam, że takie istnieje. Nieraz rozmawialiśmy o wyjeździe do chatki studenckiej na Skalance, byliśmy na Pietraszonce. Ale o Chatce Lasek nie myśleliśmy.

Przez zupełny przypadek dostaliśmy propozycję pojechania na coroczne spotkanie do tej Chatki od naszych przyjaciół. Poznali jakiś czas temu muzyka spotykającego się przy różnych okazjach ze swoim dużym gronem przyjaciół, by wspólnie pograć przy ognisku i toczyć rozmowy do białego rana. Tym człowiekiem jest Andrzej Grubka. Andrzej kilkanaście lat temu poznał Lecha Stasiaka, organizatora wycieczek pieszych po górach, znakarza szlaków górskich, a przede wszystkim człowieka spoza potocznie nazywanej rzeczywistości. Koło Lecha ludzie kochający góry, gitarę, śpiew i prostotę znajdowali od lat te parę chwil odpoczynku dla umysłu, poza szarą codziennością różnej wielkości miast. Od 2002 roku spotykali się na Chatce Studenckiej Lasek, którą Lechu zaczął prowadzić. Tam też co roku odbywały się jego urodziny. Niestety dwa i pół roku temu, w listopadzie 2015, Leszek odszedł, by zamieszkać w swojej Chatce na szczycie, którejś z niebiańskich gór. Gdzieś tam ponad chmurami… A jego przyjaciele tutaj pośród drzew na górskim stoku góry Łosek spotykają się nadal na jego urodzinach, żeby to co stworzył nie zniknęło. Chcę poznać Lecha bliżej. Szukam go na Googlach i nie mogę znaleźć. Pomaga mi w buszowaniu po internecie jak zwykle mój Pan Mąż – ja zdecydowanie wolę buszowanie po lesie – tam czuję się mniej zagubiona. Mati znajduje na YouTube wywiad z Lechem Stasiakiem z  2012 roku. Siadamy razem z Matim i Filipem słuchając jego opowieści. Jeżeli jedziesz do kogoś na urodziny, to trzeba go poznać, żeby móc świętować pełniej w odczuwaniu tego świętowania. Oglądamy wywiad i ja już wiem, że to co działo się wokół tego Człowieka i dzieje się nadal musi mieć wartość. Po 8 minutach i 30 sek (tyle ma nagranie) czuję, jak bliski jest mi ten Leszek z Lasu – co nie znosi miasta z jego chaosem, hałasem i brakiem prostoty. Zaraz widzę siebie, gdy jadę (a czynię to bardzo rzadko) do centrum handlowego . Mój cały organizm się wtedy spina. Jestem zagubiona w tłumie ludzi i absolutnie nieszczęśliwa. Muszę sobie otworzyć na telefonie, któreś z moich leśnych zdjęć i raz na jakiś czas zerknąć, żeby nie oszaleć. Pan Mąż zawsze się śmieje ze swojej dzikuski, czyli mnie ;) Mati też shoppingu nie znosi, ale lepiej funkcjonuje w mieście i w tłoku, niż ja. Natomiast szczęśliwy tak naprawdę jest tylko w górach, no i pod wodą – te dwa światy, to światy Pana Męża. Jesteśmy po prostu taką parą co ” wsiada do autobusu z liściem na głowie”.

Żebyście mogli poznać Lecha zamieszczam w tym miejscu link do wywiadu z nim – warto posłuchać tego jak myślał o życiu.

Tak więc, popołudniu w piątek na szybko pakujemy się ze śpiworami i gitarą Filipa do samochodu, żeby zaraz potem ruszyć w stronę Żywca do Koszarawej koło Jeleśni. Jadą z nami nasze chłopaki. Kasieńka zostaje w domu. Góry, póki co ;) nie są światem naszej córeczki, a na dodatek złapała anginę, więc musi grzecznie zostać w łóżeczku. Za towarzyszy ma wszystkie nasze zwierzaki. Trochę się martwię, że zostaje sama. Ale czuje się już odrobinę lepiej i będziemy w stałym kontakcie telefonicznym – to sprawdziłam… Na Chacie Lasek jest zasięg.

Jedziemy. Mati czyta, że trzeba będzie zostawić samochód i iść do chaty szlakiem około godziny. Dojedziemy na miejsce mniej więcej o godzinie 19.30. Nie znamy szlaku, a ja po górach nocą nie lubię chodzić. Mam za bujną wyobraźnię i za każdym krzakiem widzę dzikiego zwierza co kły wyszczerza – nawet jeżeli w danej okolicy żadne niebezpieczne zwierzaki nie występują ;D.

Pan Mąż jak zwykle podchodzi bezstresowo – ma dużo mniejszą wyobraźnię, za to całe mnóstwo zalet z obszaru zdroworozsądkowych ;) Wziął latarki – damy radę… Podjeżdżamy pod górę Łosek i widzimy, że w górę prowadzi droga, którą dałoby się wjechać terenówką. Zawsze w takim momencie tęsknimy z naszym starym Land Rowerem. Niestety jedziemy Volvem. Pan Mąż jednakże, oprócz zalet zdroworozsądkowych, ma fantazję jeżeli chodzi o jazdę terenową i zasuwa w górę naszym absolutnie nieterenowym samochodem ;O

Bohater kierownicy daje radę wyjechać do wysokości ok 900 metrów od chaty – Mega… :D

Parkujemy na ostro nachylonym polu. Na wszelki wypadek zabezpieczamy dodatkowo koła kamieniami – nachylenie jest naprawdę spore. Po wyjściu z samochodu, od razu czujemy to co można określić jednym słowem – wolność.Jak widać co niektórzy dosłownie ją wyrażają odrywając się od ziemi – to znaczy lekkość bytu ;)

Drzewa rozżarza zachodzące słońce.

Zabieramy plecaki,

Filip dodatkowo case z gitarą – swoją żoną ;) i w górę…

Podejście jest czerwonym szlakiem chatkowym — nigdzie indziej takiego oznakowania szlaku nie spotkacie :).

Wchodzimy do lasu w całej gamie światło-cieni.

Ponad polanami słońce maluje drzewa. Jest czarownie…

Jest naprawdę pięknie. Trochę spowalniam towarzystwo – jak zwykle focąc na lewo i prawo ;)

Ale to daje mi szczęście, wiec rodzinka jest wyrozumiała a ja szczęśliwa :)

Nachylenie szlaku nie jest ani zbyt ostre, ani zbyt łagodne. No, chyba, że niesie się ciężki case z gitarą…

Filip, chociaż raczej należy do facetów z krzepą, ma pewne trudności. Zwykle prawie wbiegając na góry wszelakie – musi robić przerwy. Ale cóż… Żony, gdy się jedzie na muzyczne świętowanie w górach, nie godzi się w domu zostawiać… A żona pewnym ciężarem jest zawsze – no nie??? – oczywiście słodkim ;D

Synuś podnosi swoją żonkę i sapiąc, dzielnie maszeruje dalej :)

Mijamy Chatkę nie zauważając jej – to ten daszek po lewej, ukryty na stoku poniżej. My jak to człowieki – nie patrzymy, tylko idziemy prosto w kierunku budynku przy szlaku. Bo duży, bo blisko…

Odkrywając swoją pomyłkę – zawracamy i prosto przez pole idziemy już w dobrym kierunku.

Docieramy do Chatki w momencie, gdy obejmuje ją już w swoje ramiona mrok.

Tylko jeszcze na horyzoncie ostanie promienie zachodzącego słońca oświetlają szczyty, mówiąc im dobranoc…

Ostatni błysk słońca odbija się w zwierciadle jeziora Żywieckiego, które przez chwilę migoce i już jest noc…

Chata wita nas światłem w oknach

i fantastycznymi ludźmi ściskającymi nas na niedźwiedzia w progu. Od razu czujemy się jak wśród dobrych znajomych. Poznajemy też Andrzeja, dzięki któremu tutaj jesteśmy i słuchamy opowieści o Lechu. Obecny gospodarz Chaty Mariusz przygotowuje drewno na ognisko a chłopaki mu pomagają. Pieczemy kiełbaski na ognisku i pomału rozbrzmiewają pierwsze dźwięki gitar… Sączę małe whisky. Jestem szczęśliwa. Docierają nasi przyjaciele – Dorota z Marcinem. Jeszcze tylko rozlokowanie się ze śpiworami na lotnisku. Lotnisko to miejsce na poddaszu, całe w grubych materacach, na których po imprezie cała biesiadująca gawiedź będzie spała. Po kiełbaskach czas na główne świętowanie. W jadalni wokół Andrzeja i Tomka – rozsiada się całe towarzystwo. Zaczyna się granie, śpiewanie. Jednym słowem – urodziny Lecha czas rozpocząć :D

Zdjęcie Joanna Benedict

Filip pożycza Tomkowi gitarę, ponieważ ten zapomniał swojej. Po kilku kawałkach ”żona” wraca do Filipa, na którego twarzy od razu zaczyna gościć uśmiech – bo przecież bez żony jak bez ręki… ;) Andrzej gra i śpiewa, Tomek śpiewa, wszyscy dośpiewują a Filip podgrywa z drugiego rzędu.

Filip jest osobą, która nie lubi się afiszować, czy też na siłę stawać w świetle reflektorów -szczególnie, jak jest w nieznanym sobie człowieczym otoczeniu. Jednak w świecie muzyków nie ma trudności ze znalezieniem wspólnego języka. Po chwili zgrywania się chłopaki brzmią, jakby grali razem nie pierwszy raz. Andrzej przekazuje gitarę Tomkowi, sam wyciąga harmonijkę ustną, Filip siada koło nich i grają coraz piękniej, coraz luźniej, coraz magiczniej.

Robię zdjęcia komórką, bez lampy, żeby nie płoszyć nastroju…

Mijają godziny, alkohol krąży – na Chatce jest tradycja przepijania do siebie a każdy z chatkowiczów przywozi jakiś swój wyrób – ajerkoniak, naleweczki itp. Oj, myślę sobie – łatwo nie będzie… Odmówić trudno a słodkie nalewki ja muszę popić wytrawną whisky, ponieważ słodkiego nie lubię… Ale co tam – jest pięknie… Gitary też krążą. Każdy z gitarzystów gra w swoim stylu, w swoim czuciu – i każdy pięknie.

Alek zachwyca mnie inaczej niż Andrzej, a Andrzej inaczej niż Tomek i do tego wszystkiego podgrywanie Filipa – tworzącego tło, które jest zupełnie inne niż gra każdego z będących tu muzyków. Jakby dźwięki nagle pojawiające się i niknące, a tworzące coś nostalgicznego i niepokojącego.

Ale wieczór, ale noc….

Dołącza się mały Michał około 8 letni syn Alka.

Zdjęcie Joanna Benedict

Michał gra od pół roku a już widać, że ma czucie gitary. Gra super. Tylko jeszcze jest za bardzo do przodu w swojej wilczkowatości, energicznie chcąc zabrać całą przestrzeń muzyczną i pozamuzyczną dla siebie. Wyrośnie…, jak większość wilczków w momencie, gdy przemieniają się w dorosłego wilka. Patrząc na jego Tatę nie mam co do tego wątpliwości. Przecież niedaleko pada Jabłko od Jabłońca ;D

Wieczór biegnie dalej. Rozmawiam z Januszem, który opowiada o Bieszczadach. My z Matim też Bieszczady uwielbiamy, więc już się umawiamy na jesienne spotkanie. Asia nagrywa naszych muzyków i robi zdjęcia. Płyną rozmowy i płynie czas. Towarzystwo pomału się wykrusza. Jakub śpi dawno, Marcin z Dorotą też – muszą jechać o 6.00 rano. Zabierze się z nimi Filip, który też musi byc wcześniej w domu. Filip jednak nie znika na ”lotnisku” tylko z chatkowymi muzykami gra, gra i gra. I jest szczęśliwy. Nagle zrobiła się prawie czwarta rano – tak szybko?… Pan Mąż prosi Filipa, żeby zagrał naszą norweska piosenkę. Słowa napisałam ja podczas naszej podróży po Norwegii a muzykę dopisał Filip. I mamy taka swoją, rodzinną piosenkę o oceanie.

OCEAN

,, Nad oceanem brzegu w toni zatapiam oczy. C G F C
Fala za falą potężnej wody, wkoło tak pięknie się toczy. a G F G
Woda turkusem cudnie się mieni, C G F C
a niebo deszczem płacze. F G C
(Jak w życiu radość ze smutkiem w sercu razem się zwykle kołacze.)

Ref. Nieważne w deszczu, ƺ czy w złotym słońcu, C G / h C D / F C
ocean myśli kołysze. a G F G

Oczy zatapiam w przejrzystej toni, F G e a
serce otulam w ciszę. F G C
Nad oceanem znikają troski, ƺ myśl staje się czystą. C G /ƺ h C D
Wszystko dzięki głębi turkusu w bezkresnej wodzie, F G C a

która jest cudnie przejrzystą. F G C

Mewo co krzyczysz ƺ w przestworzach nieba, C F G C
wielkim wiatrem targana. A G F G
Weź moje smutne myśli przepastne, F G C a
wykrzycz je niebu kochana. F G C
Niechaj utoną ƺ w bezkresnych wodach, C G F C
spokojne będzie me serce. a G F G
W sercu spokojnym nad brzegiem morza F G C a
piękne się rodzą wiersze. F G C

Ref. Nieważne w deszczu…

Wiersz o miłości co jest spełniona, C G F C
o tym jak piękne jest życie. a G F G
A życie piękne właśnie dlatego, F G C a
że jest w nim silne uczucie. F G C
Bo nie z troskami, ƺ tylko z miłością C G F C
warto podążać drogą. a G F G
Patrząc w ocean z zachwytem w oczach, F G C a
przyjmując swój los z pokorą. F G C

Ref. Nieważne w deszczu…

Czuję się onieśmielona, bo chyba pierwszy raz ta piosenka brzmi poza naszym najbliższym otoczeniem.

Wtedy Andrzej wyciąga swoje teksty. Mówi – takie po prostu, pisane do szuflady, grane i śpiewane niewiele razy. Czytam. Są piękne… W pewnym momencie trafiam na tekst, który zachwyca mnie w sposób jakiś szczególny. Jest taki piękny i delikatny. Proszę, żeby Andrzej mi tą piosenkę zaśpiewał. Chwilę trwa zanim dawno niegrany utwór się naszemu muzykowi układa i w końcu płynie… Cudowna piosenka o miłości, którą Andrzej napisał dla swojej żony – wiele lat temu. Mówię, ze chciałabym ten utwór jeszcze kiedyś przeczytać i poodczuwać. Jestem wzruszona, gdy dostaję kopię – drukowaną i ręcznie pisaną przez Andrzeja. Przytaczam go tutaj, ponieważ chciałabym, żeby takie teksty nie tylko leżały w szufladzie…

List

Pamiętasz to ciasne mieszkanko
Pełne światła
Pchającego się przez wąskie okno?
Przytulne było i ładne…

Płatki kwiatów rozsypane na stole
Były niebem
I motylem na upalnej łące
Gdy wiatr porywał je w taniec…

Z fletów drzew płynęła melodia
Na rozwianych zielonych skrzydłach
Niepotrzebne wcale były słowa
Tyle siedziało ich w liściach…

 

Wrócę tam kiedyś z Tobą
I będzie tak jak dawniej
Przy ciepłym piecu pachnącym ciastem
Będziemy pili herbatę

Potem zanurzeni po brzegi
W oddechu ciepłej nocy
Będziemy milczeć dziwnie uparcie
Zaczarowani i cisi…

Będziemy witać każdy poranek
Pierwszą ciszę
Każdy promyk wstającego dnia
Na śniadanie chłodną rosę
Pić będziemy
W ramiona wtuli nas czas…
W ramiona wtuli nas czas…
Wróć tam ze mną
Wróć tam ze mną
W ramiona wtuli nas czas…

słowa Andrzej Grubka

Idziemy spać po czwartej nad ranem. W głowie trochę szumi alkohol, ale przede wszystkim kołysze mnie do snu muzyka, która zmieniła tą noc na stoku góry Łosek w piękno… Budzimy się około ósmej rano. Filipa, Dorotki i Marcina już nie ma. Filip nie pije alkoholu, wiec spokojnie mógł prowadzić samochód. Chociaż nie zazdroszczę mu stopnia wyspania… Dobrze, że Marcin poszedł spać dosyć wcześnie – liczę na to, że będzie Filipowi podczas jazdy dotrzymywać towarzystwa. Samopoczucie mam lekko zachwiane, ale nie jest tak źle, jak na mieszankę nalewkowo – whiskową mogłoby wyglądać. Pewne jest natomiast, że na szlak o poranku, cudnym skądinąd, tak jak zamierzałam wcześniej, nie wyruszę. Herbatka, śniadanko – jak to zwykle u nas w górach – bułki, mielonka i pomidorki. Kuba wyspany i w świetnym humorze wcina na całego kanapki i pije herbatkę z chatkowego, blaszanego kubka. Jak to na chatce przystało :)

Jeśli chodzi o resztki mielonki, to chatkowy kotek jest zachwycony :)

Znowu herbatka, mała drzemka i znowu herbatka – i czuję, że siły witalne mi wracają… A jak wracają siły witalne, to czas wziąć aparat do ręki :)

Na trawie dookoła stołu, przy którym siedzimy, ścielą się piękne zawilce gajowe (Anemone nemorosa ).

Kuba się zachwyca – O, jakie śliczne kwiatuszki – zerwę dla Ciebie. Nie zrywaj synku – mówię, To zawilce gajowe. Leśnym kwiatkom lepiej na trawie, po zerwaniu zaraz więdną. Synuś to przyjmuje, chociaż kwiatki dla mamusi zbierać lubi. Za jakąś chwilę dosiadają sie do nas inni chatkowicze i jedna z dziewczyn też zaczyna się zachwycać – jakie prześliczne kwiatki.,, Na co Kuba z dumą, męsko obniżonym, pełnym dojrzałej wiedzy głosem mówi – to zawilce gajowe. Dziewczyna się śmieje – dziękuję, nie wiedziałam. No proszę, jak synuś zaimponował ;D No, ale ile można udawać pełnego wiedzy, stonowanego młodzieńca? Trzeba zacząć korzystać na całego z uroków wszelakich tego fantastycznego miejsca… Raz na hamaku,

raz na olbrzymiej dętce,

raz brykając.

Ja natomiast zwiedzam Chatkę w świetle dnia.

Wchodzę do korytarza. Słońce wpadające przez okna rozprasza się na drewnianych ścianach.

W korytarzu, cierpliwie na kolejny wieczór czekają gitary…

Po prawej kuchnia z blaszanymi kubkami wiszącymi pod sufitem.

Jadalnia.

Sypialnie na dole.

Łazienka.

No i pięterko – ”lotnisko” ;D a właściwie część ”lotniska” – spokojnie wysypia się tam nawet 40 osób…

A jak ktoś sie nie zmieści, a lubi świeże powietrze – to można przespać się na tarasie. Na ławeczce ;)

Ładna ta ”Lesiowa Chatka”.

Chociaż teraz, już nie całkiem Lesiowa. Bo już nie Lech ją tworzy, tylko Mariusz. Chatka na pewno się trochę zmieniła, ale nadal daje to czego w takich miejscach się szuka – czas bycia poza rzeczywistym światem… :)

Odwracam się tyłem do chaty. Patrzę w stronę lasu. Czuję jak mnie przyciąga – światłem, cieniem, budzącą się do życia po zimowym śnie roślinnością, która kusi jasną wiosenną zielenią….

Biorę aparat do ręki i znikam w jego cieniu… Otacza mnie od razu cisza lasu, przerywana tylko delikatnym szumem wiatru i świergotem ptaków ukrytych, gdzieś tam wysoko w koronach drzew.

Idę pośród drzew, przez które przedziera się mocne dzisiaj słońce malując cieniami ziemię.

Tutaj również zielenią się zawilce gajowe, kwitnące ślicznymi białymi kwiatkami.

Nad nimi pochylają się już zielone młodymi listkami krzaki ostrężyn (Rubus).

Idę dalej przez las wchłaniam całą sobą budzącą się wiosnę…

W cieniu ze ściółki złocą się zawilce żółte (Anemone ranunculoides)

Obok wyciąga główkę z ciemnozielonych liści żywiec gruczołowaty (Cardamine glanduligera)

A krok dalej spod sosny zerka w moim kierunku bluszczyk kurdybanek (Glechoma hederacea), z którego można zrobić nalewkę. Jej wielbicielem jest Jerzy Iwaszkiewicz, którego bardzo cenię i lubię słuchać. Myślę, że Pan Jerzy byłby na chatkowych spotkaniach fantastycznym kompanem i pewnie przepijałby do nas naleweczką z kurdybanka ;)

Patrzę na tą niby niepozorną roślinkę i układa mi się w głowie parę rymów o nim.

Kurdybanek

”Idę sobie przez las piękny.
Któż to zerka spod sosenki?
Kurdybanek oczkiem mruga,
kusi, woła – tędy droga.
Zerwij dziewczę kurdybanka,
zrób nalewkę dziś do dzbanka.
Potem zanieś dzban do chatki,
tam czekają duże dziatki.
Tylko cicho, bo się wyda,
że nalewka się Wam przyda.
Wznieście toast kurdybankiem,
lecz kieliszkiem a nie dzbankiem
Kieliszeczek zdrowia doda
a od dzbanka boli głowa” ;)

No to teraz wypada mi podać przepis na naleweczkę z bluszczyka kurdybanka ;)

2 gramy suszonego ziela bluszczyka kurdybanka

20 gram cukru

1 litr wódki

Do słoja wsypać dwa gramy suszonego ziela kurdybanku. Dodać 20 gram cukru i zalać litrem wódki. Słój szczelnie zamknąć i pozostawić na 45 dni w ciepłym , jasnym miejscu. Codziennie należy mocno wstrząsać. Po tym czasie przefiltrować i rozlać do butelek. Odstawić w chłodne, ciemne miejsce jeszcze na jeden miesiąc.

Bluszczyk kurdybanek należy zbierać w ostatniej fazie kwitnienia.

Między innymi świetnie działa na trawienie i drogi oddechowe. wzmacnia odporność oraz reguluje rytm serca. Może warto zrobić? :)

Po krótkiej rozmowie z Panem Kurdybankiem idę dalej i spotykam, przypominającego z listków koniczynę, szczawika zajęczego (Oxalis acetosella), który rozchyla swoje delikatne kwiatki

To też jest roślinka jadalna – zawiera duże ilości witaminy C. Z ciekawostek szczawik zwyczajny był kiedyś używany jako odtrutka przy zatruciach arsenem i rtęcią. Obniży gorączkę, zagoi ranę, złagodzi zapalenie dziąseł. Także można sobie listek w lesie skubnąć – nie wolno tylko najeść się za dużo, ponieważ duże dawki mogą działać toksycznie. Zaraz koło niego w stronę słońca wyciąga liście czosnek niedźwiedzi (Allium ursenum),

na którym odpoczywa poskrzypka leśna (Lilioceris merdigera) inaczej zwana cebulową. Odpoczywa przed drugim śniadaniem ;) Właściwości czosnku są szeroko znane, więc nie będę się nad nimi rozwodzić – ważne, żeby nie pomylić czosnku niedźwiedziego z innymi konwaliowcami, które są toksyczne. Wystarczy potrzeć liść w palcach a zapach czosnku rozwieje nasze wątpliwości. No i trzeba uważać, żeby jedząc czosnek nie zjeść poskrzywki, która czosnek i cebulę uwielbia, ale w smaku sama w sobie jest co nieco obrzydliwa ;D Należy też pamiętać, że czosnek niedźwiedzi jest pod częściową ochroną. Można go już dzisiaj zbierać, ale nie należy prowadzić tego w stylu gospodarki wyniszczającej. Moim zdaniem dotyczy to wszystkich roślin – chronionych, czy też nie…

To dobry czas na obserwację wszystkich pożytecznych roślin leśnych, ponieważ ściółki nie przykrywa jeszcze dywan traw i można je łatwo zauważyć.

Mamy, więc jeszcze pokrzywę (Urtica dioica)zieleniącą się w kępkach,

Jak małe słońce, dumnie pokazuje promyki podbiał pospolity (Tussilago farfara) – niby pospolity, ale śliczny

Będzie tych kwiatków za chwilę bardzo dużo – wszędzie widać liście podbiału…

I pokrzywa, i podbiał mają właściwości lecznicze – lepiej je jednak poddać obróbce cieplnej, niż jeść na surowo – no chyba, że jest się zającem. Wtedy proszę bardzo :)

Pod kolejnym drzewem rosną fiołki leśne (Viola reichenbachiana)

Tej rośliny lepiej nie jeść, ale podziwiać jak najbardziej należy :)

Pośród zimowych liści i leżących szyszek zielenią się już krzaki jagód – borówka czarna (Vaccinium myrtillus).

Ani się obejrzymy i będzie można zbierać ich pyszne ciemnogranatowe owoce. Las daje nam całe mnóstwo dobrodziejstwa, które właśnie wczesną wiosną łatwiej zauważyć, by potem latem sobie o tym przypomnieć, odszukać i raczyć się fantastycznymi właściwościami leśnych roślin. I wszystko to możemy znaleźć naokoło Chaty Lasek – która co prawda z piernika nie jest, ale pyszności leśne jak widać oferuje ;D

Tak krok za krokiem patrzę jak budzi się las. Ze ściółki wyrastają też młode drzewka – to mały buk (Fagus)

Drzewko powoduje, że odrywam wzrok od ściółki i przenoszę wyżej. Tam budzą się już na całego drzewa – wypuszczając młode listki. Wysokie, w odróżnieniu od tych dopiero rozpoczynających swoje ziemskie bycie, starsze buki – wznoszące się dumnie do nieba

i wokół zieleniące się brzozy (Betula). Buki teraz zachwycają soczystą, jasną zielenią, by na jesień malować cały las paletą barw żółto-czerwonych.

Przenoszę wzrok z drzewa na drzewo, z listka na listek, z pąka, na pąk, z kwiatostanu na kwiatostan – są piękne w tym momencie startu czasu wiosny… Wierzby, olchy, leszczyny, czeremchy brzozy, dzikie jabłonie… I przestaję myśleć słowami, bo słów tutaj nie potrzeba, tutaj jest już tylko potrzebne czucie…

Po prostu odczuwanie lasu…

Wsłuchując się w świergot ptaków, których nie potrafię wypatrzeć w koronach drzew – postanawiam zawrócić do chatki i do moich chłopaków.

Przy polanie naokoło pnia ściętego buka już rośnie kilka nowych – potrwa jednak sporo lat zanim będą potężnymi drzewami

Wracając w pełnym słońcu przez polanę , na ułożonym chruście, widzę pierwszego tej wiosny motyla – rusałkę pawika (Inachis io)

który mruga do mnie niebieskimi oczkami ze skrzydeł. Tak teraz można powiedzieć ”Wiosna Panie Sierżancie” ;D

A mój Pan Mąż w tym czasie odczuwa wiosnę na swój własny sposób ;)

Kuba, zauważając mnie, zbiega co sił w stronę mamuśki,

sprzedając po drodze tulika tatkowi :)

Wracamy razem do Chatki – pakujemy się. Jeszcze jedna chatkowa herbata w towarzystwie chatkowych przyjaciół. Jak widać rośnie już nowe ich pokolenie :)

I już ma ochotę na dobra leśnej natury… Daj Tato ten listek – wygląda przepysznie…

Niestety nic z tego – na czosnek niedźwiedzi jesteś jeszcze troszkę za malutka. Tata zje go sam ;D

Do wszystkiego trzeba dorosnąć – nawet do niedźwiedziego czosnku ;D

Jeszcze parę chwil i czas wracać. Okazuje się, że spotkanie chatkowych przyjaciół będzie trwało do niedzieli. Niektórzy dopiero dzisiaj przyjeżdżają – kolejni grajkowie z gitarami. Ale my musimy wracać… Następnym razem postaramy się przyjechać na cały weekend do chatki, lasu i grona ludzi co góry i muzykę kochają. Żegnamy się… Jeszcze jedno spojrzenie na Chatkę…

i ruszamy szlakiem do samochodu

wśród zielonych pól, opierając oczy na kwitnących jabłoniach

i górskich szczytach.

Aż chciałoby się zanucić ”A góry nade mną jak chmury, a chmury nade mną jak góry…” I znowu mi gra w uszach muzyka z poprzedniej nocy…

Fotografuję jeszcze rosnącą przy drodze rzeżuchę łąkową.

Mati, ponieważ niesie gitarę Filipa, nie czeka na mnie i Kubusia, tylko szybko schodzi do samochodu. Case jest wiadomo – ciężki a robienie zdjęć zajmuje sporo czasu. Idziemy spokojnie z Kubusiem, który cały czas, jak to Kubuś, coś tam opowiada. Ja idę zamyślona, trochę słuchając Kubusia, trochę świergotu ptaków i nagle słyszę bębnienie dzięcioła. Przystaję, patrzę w kierunku starego drzewa, z którego dochodzi bębnienie a Kuba woła – Mamo! Widzę go! Podchodzimy. Kubuś, który ma świetny wzrok pokazuje mi dzięcioła w koronie starego, miejscami spróchniałego drzewa. Takie drzewo, to jakby restauracja dla dzięciołów – pełna robaczkowych specjałów. Kuchnia azjatycka ;D. Widocznie przyleciał na obiad – jest 14.00. Teraz i ja go widzę. Próbuję zrobić zdjęcie. Dzięcioł bębni wysoko a bębniąc siedzi na gałęzi od strony światła. Nie jest łatwo, ale po kilkunastu minutach mam parę zdjęć :D To samczyk dzięcioła dużego, zwanego też pstrym większym (Dendrocopos major)

Samczyki maja charakterystyczną czerwoną czpeczkę i ten z dumą ją prezentuje.

Je obiad bębniąc dziarsko, ale co chwilę przerywa patrząc trochę z ciekawością, trochę z niepokojem w dół, w moją stronę – może się boi, że zabiorę mu jego obiadek? ;)

Nie stresuj się – mówię do Pana Dzięcioła – ja w robakach nie gustuję… ;) Nie chcę jednak zbytnio go obciążać moją obecnością – jeszcze dostanie niestrawności i trzeba go będzie wspomóc nalewką z kurdybanka… ;D

Patrzę jeszcze raz i wracam do synusia, który cierpliwie i cichutko w pewnej odległości od dzięciołowego drzewa, czeka na mamusię – wie, że jak mama fotografuje zwierzaki wszelakie, to trzeba być cicho, żeby ich nie płoszyć,

Ta wiosna okazuje się być dla mnie absolutnie dzięciołowa (poprzedniej niedzieli w naszym lesie sfotografowałam gody dzięciołów) ;D Tym razem jest to dzięcioł mój i Kuby :)

Ruszamy z synusiem do samochodu. Jest gorąco. Z ulgą przyjmujemy trochę cienia.

Po chwili znowu wychodzimy na drogę zalaną słońcem. Potem jeszcze tylko jeden zakręt

i już jesteśmy przy samochodzie, gdzie cierpliwie (jak to zwykle bywa) czeka mój Pan Mąż…

I tak zakończyła się historia ”Pewnego razu w Chatce Lasek”. Historia pełna wzruszeń, pięknych dźwięków i obrazów…

Komentarze

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *