Rozdział IV
Leniuchowo.
25.07.2016, poniedziałek.
Godz. 8.30. Zaczynamy pierwszy pełny dzień na plaży. Rano jak zwykle kawka, potem śniadanko. Pyszne. Szkoda tylko, że nie mamy baldachimu, który trochę by zacienił miejsce przed przyczepą. Kolejna rzecz z tych, o które miał zadbać Mateo. Czyli ogólnie rzecz biorąc o sprzęt. Od rana gra nam muzyczka. Przed wyjazdem Mati kupił głośnik bluetooth DENON. Trochę byłam zła, bo był to wg mnie za duży wydatek przed wyjazdem – 400 zł. Ale teraz mamy swoją muzykę niezależnie, gdzie jesteśmy. Trzeba przyznać, że fajne urządzenie i super gra – dźwięk extra. Nie zastąpi jednak głośnik, nawet najlepszy, odrobiny cienia do śniadania. Od jutra trzeba będzie jeść w przyczepie :(
Po zjedzeniu śniadania młodzież idzie zmywać. Potem smarujemy się blokerami i uciekamy na plażę. Do fantastycznej, turkusowej, przejrzystej jak źródlana i chłooodneeej wody od swojego miejsca na campingu mamy ok 150 metrów – bliziutko :)
Pod wodą nie ma tak dużo skał i tak różnorodnej fauny jak w Sweta Marinie ale jest na tyle dużo, żeby można godzinami nie nudzić się i lewitować w pięknie podwodnego życia. Z małymi przerwami na ogrzanie się w słoneczku. Dobrze, że przypilnowałam wzięcia karimat. Mamy 3 karimaty plus pled plus koce, więc kamienista plaża nam nie straszna. Mati, ja, Filip i Kuba snorkujemy. Jesteśmy zachwyceni. Kasia nie chce pływać z maską i rurką. Mówi, że nie lubi i basta. Mówię ok. Płyń ze mną jeden raz, jak nadal nie będzie Ci się podobać to więcej nie będę nalegać. Zobaczysz jak ładnie jest pod wodą. Kasia się zgadza, ale trzeba poczekać. Mówi, że popłynie ze mną jutro. Kolejne ok…
W przerwach od snorkelingu śpimy, czytamy książki, gramy w karty. Bawiąc się przy tym na całego i rwąc włosy z głowy nad poziomem dodawania naszych dzieci. Szczególnie Kasieńki ”płacze”, że nie wzięła kalkulatora.
Dodawanie do 51 dla uczennicy pierwszej klasy liceum na kierunku biologiczno-chemicznym to próg nie do przeskoczenia… ;(
Na całe szczęście zawsze można nie zwracać uwagi na przytyki Rodzinki i pomarzyć patrząc w morze ;)
Wracamy na camping. Mati robi z grilla cevapcici z naszą ogródeczkową cukinią. Do tego czosnkowy sos jogurtowy i sałatka z pomidorów – jeszcze z polskiej giełdy. Jemy, aż nam się uszy trzęsą ;) Zapach z naszego grilla przyciągnął dużą mewę. W ogóle się nie boi, chodzi najpierw po naszej parceli, jak coś pomiędzy kurą a kaczką, potem spokojnie spaceruje po naszym Volvo.
Mamy inwentarz przyprzyczepowy ;)
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!