ChorwacjaLatoPodróżeRodzinaSłowacja

Dzieci tak szybko dorastają… Chorwacja, Słowacja.

1802.2017
Powrót do spisu treści

Rozdział III
W poszukiwaniu wymarzonego campingu.

Tunarica okazuje się nieudanym strzałem. Camping co prawda położony jest na terenie zalesionym, ale:

-po pierwsze małe parcele i ma się wrażenie, że wszyscy siedzą sobie na głowach,

-po drugie strasznie mało toalet. Trzy węzły sanitarne, przy czym jeden z trzema stanowiskami, dwa z dwoma i na cały camping cztery kabiny prysznicowe. Słabo jak na 900 osób biwakujących. Toalety wydają się okropnie brudne – przynajmniej na moim zmęczeniu. Jak wiadomo mam wtedy ogólną przeczulicę

-po trzecie mała plaża z wytyczonym miejscem do pływania (też niewielkim). Na całej reszcie przestrzeni wodnej motorówki.

Decyzja – nie możemy tu zostać, pomimo dosyć atrakcyjnej ceny 205 zł. za dobę.

Niestety nie mamy spisanych innych campingów. Bo po co? Mati miał się tym zająć przed wyjazdem. Nie wyszło. Jedno co trzeba przyznać Matiemu to to, że przyhamował w domu moje zapędy zarezerwowania Tunarici. Byłaby katastrofa. Ale na całe szczęście ja się słucham męża. Za to mąż mnie się nie słucha, więc innych campingów nie mamy ogarniętych a było to w zakresie mojego mężusia. Jesteśmy po 10 godzinach jazdy w koszmarnym upale. Siedzimy w aucie. Mati uruchamia ruter, żeby mieć internet i szuka innych campingów. Wszystko to trwa godzinę. Zaczynamy się oczywiście kłócić. Jakżeby inaczej. Kto by się nie pokłócił w takiej sytuacji???

W końcu ja decyduję, że musimy zostać tutaj na jedną noc, ponieważ nie ma sensu szukać innego campingu na zmęczeniu i po ciemku. Marzę, żeby wskoczyć do morza – natychmiast!!!

W recepcji mówią nam, żebyśmy się zastanowili i zostali na dłużej, ponieważ z drugiej strony campingu są dobre miejsca do snorkelingu . Zobaczymy rano. Jednak nie wydaje nam się, żeby to było dobre miejsce na 10 dni zamierzonego leniuchowania. Parkujemy na parceli przy głównej drodze campingu. Jak się okazało później – nie na naszej. Tą parcelę wykupili Szwedzi, żeby mieć więcej miejsca przy namiotach. Mieliśmy stanąć na parceli obok. Trudno jedną noc przeżyją. Biegniemy do morza. Woda jest fantastyczna. Chłodna. Pluskamy się na całego. Ale z Matim dalej nie rozmawiamy. Jak teraz znaleźć lepsze miejsce? – myślę. A czas na leniuchowanie ucieka – jak piasek w klepsydrze.

Idziemy do łóżka. Mati siedzi na necie i szuka campingu, ja opisuję naszą podróż. Postanawiamy bezwzględnie tu nie zostawać, nawet jeżeli będą miejsca do snorkelingu. Za mało przestrzeni.

Bierzemy pod uwagę camping Brioni, o którym powiedział nam facet ze Sweta Mariny, do której wieczorem dzwoniliśmy szukając wolnych miejsc. Oglądamy filmik z campingu Brjoni i wstępnie akceptujemy.

Nastawiamy budzik na 7.00 i w końcu zasypiamy.

24.07.2017, niedziela.

Budzimy się. Jak co rano robię kawę. Ciche dni, cichymi dniami ale poranna kawka w łóżeczku musi być. Mati robi na szybko parówki. Idę do toalety. W świetle poranka okazują się być całkiem czyste. Po powrocie do przyczepy przepraszam rodzinkę za wczorajszą histerię toaletową. Ale rodzinka mnie dobrze zna, więc moimi fobiami bakteryjnymi się nie bardzo przejmuje ;)

Pomijając czystość toalet reszta zarzutów do campingu jest uzasadniona. Pakujemy się i ruszamy w stronę campingu Brjoni. Martwię się, że też możemy się rozczarować. Mati mówi, że zachodnia część Istrii jest bardziej turystyczna niż wschodnia i w tamtej okolicy jest więcej campingów. Na wschodniej są dwa Tunarica – nie do zaakceptowania i Sweta Marina, którą znamy – do zaakceptowania – gdzie nie ma miejsc. Rozmawiamy z Matim nadal tylko ”służbowo”. Cóż przelało mi się. I na dodatek nie mam pewności jak długo będziemy szukać jako takiego ( już nie wymarzonego) miejsca do dzisięciodniowego odpoczynku.

Biorę lufę do samochodu – spróbuję się zrelaksować strzelając nie do męża tylko do krajobrazu..

Droga na całe szczęście wije się malowniczo, przynajmniej na początku.

Łapiemy po drodze pasażera na gapę ;)

Nie potrafi sam wysiąść – trzeba się zatrzymać i mu pomóc :) Jedziemy dalej. Niestety im bardziej na zachód krajobraz jest coraz mniej malowniczy i coraz bardziej wypłaszczony. Pojawiają się też miasta. Myślę z przerażeniem, że jest źle. Może się okazać, że camping Brjoni jest w centrum miasta i będzie trzeba szukać dalej. W pewnym momencie jednak zjeżdżamy w lasy i robi się nadmorsko. Oczywiście nie potrafimy znaleźć campingu. Mijamy dwa po drodze, ale to nie te. Nawigacja prowadzi nas… a właściwe nie prowadzi :( . Zero drogowskazów na camping Brjoni. Jedziemy w coraz węższą drogę, docieramy nad wybrzeże z parkującymi samochodami – miejsce do dzikiego biwakowania, ale tylko na chwilę. Pytamy o camping Brjoni – mówią nam, że prosto i w lewo. Jedziemy. Niestety nie w to lewo. Skręcamy za wcześnie. Droga jest już praktycznie polna a na końcu szlaban z panem, który wpuszcza na jakąś kolejną plażę. Mówi nam jak mamy jechać. Nie jest to takie proste. Najpierw musimy zawrócić. Bez rozpięcia przyczepy nie damy rady :(

Rozpinamy przyczepę. Przy zawracaniu zaczyna nam się zsuwać w dół. Mati próbuje zaciągnąć hamulec – nie trzyma. Przyczepa zatrzymuje się na barierce. Skąd ja to znam – zawsze gdzieś są jakieś barierki, mostki itp. Z drugiej strony dobrze, że są barierki – w innym przypadku zsunęlibyśmy się w przepaść.

Przyczepa o barierkę opiera się lampą. Słyszymy jak trzeszczy… Dwóch młodych Chorwatów pomaga nam wypchnąć przyczepę. Podkładają pod koła kamienie zabezpieczające przed ponownym zsunięciem i znikają tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy podziękować. Dokładamy do kamieni kliny. Mati podpina przyczepę do auta i udaje się wyszarpać ją ze spadu. No to zawróciliśmy ;) Na całe szczęście okazało się, że zderzak przyczepy jest cały a lampa ma tylko dwie rysy :) Ruszamy dalej. Tym razem zjeżdżamy w ”to lewo” i trafiamy na camping. Uff…

Camping Brjoni okazuje się super miejscem. Parcele są duże, plaża szeroka, wybrzeże fajne i do zwykłego kąpania, i do snorkelingu. Dwanaście dni będzie nas kosztować 250 zł za dobę – około trzy tysiące złotych. Może i drogo, ale zostajemy. Nie zamierzamy szukać dalej. Dzieciaki są zachwycone. Mówimy dzieciom, żeby poszły nad morze a sami jedziemy na recepcję załatwiać formalności. Wracamy a dzieci zamiast pluskać się w morzu siedzą jak kury na grzędzie i pilnują parceli. Parcelę od razu wstępnie zarezerwowaliśmy ale dzieciaki widocznie mają już zdecydowanie dosyć i bały się utraty tak cennego i z trudem zdobytego miejsca ;)

Jeszcze tylko ustawienie przyczepy. Przy mnie to nie jest łatwe. Dyryguję: jeszcze 20cm w lewo, bliżej skarpy, do tyłu, trochę do przodu, może jednak do tyłu itd. Mati jest dzielny, ale w końcu decyduje tak i koniec. Jak to u nas. Ja gadam i gadam, a jest tak jak zdecyduje Mati. W sumie zdecydował dobrze. Filip rozkłada swój ukochany namiot i szybko pędzimy na plażę. Maski, rurki i hop do wody. Jest cudownie.

Po zabawie z rybkami – czas na wygrzewanie się na słoneczku i czytanie książeczek.

Filip potrzebuje niecałego popołudnia, żeby zmienić się w prawdziwie śródziemnomorskiego obywatela ;)

Zmęczenie pomału odpływa. Można zacząć słodkie dwanaście dni leniuchowania :)

Wracamy do przyczepy ok. 19. Nie mam ochoty na żadne gorące gotowe dania. Mati robi pyszną sałatkę z pomidorów z makaronem pełnoziarnistym, tuńczykiem, cebulą i żurawiną – lekkie i orzeźwiające. Coś fantastycznego :) Dzieci zjadają z równym zachwytem złotego kurczaka z Vifonu. Każdy ma to co lubi – jeden zdrowiej, drugi mniej zdrowo. Ale w końcu są wakacje. Niech jedzą co chcą. Dwa tygodnie na gotowym, pełnym konserwantów jedzeniu w roku jeszcze nikogo nie zabiło ;)

Wcinam sałatkę a tu słyszymy ”dzień dobry” z obcym akcentem. Pojawia się szczupły pan mówiący perfekcyjnie po polsku. Zagaduje nas w sprawie ew. wypłynięcia na łodzi w morze, zwiedzenia jaskini i karmienia rybek (coś dla mnie ;) ) Pan jest bardzo sympatyczny, więc przerywam delektowanie się sałatką i słuchamy jego historii. Z żoną mieszkał w Niemczech, teraz od ośmiu lat jest w Chorwacji i zajmuje się reklamą w/w i innych wycieczek. Pytam się skąd jest? Pan odpowiada, że znikąd. Że jest obywatelem świata. Ja dopytuję gdzie się urodził?, gdzie są jego korzenie? W końcu mówi, że jego ojciec urodził się na granicy węgiersko – serbskiej. Mówi z jakąś dziwną miną, jakby na okrętkę… Więc bez owijania mówię, że patrząc na jego urodę mniej więcej tak myślałam – uśmiechając się przy tym z sympatią. Na to Miły Pan mówi, że zawsze lubili z żoną Polaków ale teraz jego żona jest niezadowolona, gdy on z Polakami rozmawia zbyt długo twierdząc, że teraz jesteśmy negatywnie nastawieni do innych narodowości i wolimy siedzieć nad Bałtykiem nie bratając się z nikim. Wystarczyło dziewięć miesięcy tzw. ”dobrej zmiany” i już nas zupełnie inaczej postrzegają za granicą – nawet na takim campingu w Chorwacji… Z drugiej strony trudno mu się było przyznać do narodowości serbskiej po pierwsze kojarzonej z muzułmanizmem a po drugie ze zbrodniami wojennymi. Straszne czasy nastały…. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Kuba rzucił żartem o żyrafie i poudawał mima. Trochę pośmialiśmy się razem i Miły Pan powiedział nam dobranoc. Dobrze, że mimo wszystko są fajni ludzie na tym świecie niezależnie od wyznania, czy narodowości…

Żart Kuby ;)

Żyrafa i wiewiórka

”Żyrafa chwali się wiewiórce jaką to ma piękną szyję.

Wiesz mam tak wspaniałą długą szyję, że gdy piję to taka błogość rozlewa mi się od samego przełyku, aż do żołądka. Mogę sięgać na najwyższe konary drzew i zrywać listki akacji a potem te pyszne listki akacji suną mym cudnym przełykiem do samego żołądka. Taką mam wspaniałą szyję.
Wiewiórka słucha z powagą, po czym pyta: Ty, żyrafa a próbowałaś kiedyś rzygać.”

Takie to żarty opowiada nasz Kubuś ;)

Zasypiamy nieprzyzwoicie wcześnie jak na wakacje ok. godz. 22.00.

Powrót do spisu treści

Komentarze

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *