Początek
Kolejna eskapada i kolejna opowieść… Od czego zacząć?… Chyba od tego, że ta podróż jest dla mnie olbrzymim zaskoczeniem. Wyjeżdżamy w okresie świąt, z rodzinnych rejonów, pierwszy raz w życiu. I to w okresie Świąt Bożego Narodzenia :o Jednak wyjazd podczas świąt jest dla mnie i tak mniejszym zaskoczeniem, niż miejsce, do którego się wybieramy na naszą małą świąteczną ucieczkę. Od lat już myśleliśmy o opcji spędzenia, którychś ze świąt poza domem. Zastanawialiśmy się co prawda bardziej nad Świętami Wielkiejnocy, ale jednak braliśmy taką opcję pod uwagę. Zaskoczeniem absolutnym jest fakt, że lecimy do Egiptu. Egipt? Na Święta Bożego Narodzenia? Wszyscy nasi znajomi i część rodziny, jakby chórem, tylko w osobnych czasoprzestrzeniach, próbowali nas przekonać że: Ja bym tak nie zrobił! Ja bym tak nie zrobiła! My? Nigdy?… A my właśnie tak ;) Jak to się stało?… Tak po prostu. Jak wspomniałam powyżej, już od jakiegoś czasu zaczęliśmy razem z Panem Mężem myśleć o tym, żeby chociaż raz wyjechać z domu na święta. Poza gonitwę przygotowań, zmęczenia, tego co trzeba, lub powinno się zrobić – przymusów wewnętrznych i zewnętrznych wszelakich… I tak, żeby tego zewnętrznego i wewnętrznego przymusu oraz innych w/w wpływających na nienajlepsze samopoczucie podczas świąt nie mieć – postanawiamy w końcu urządzić sobie małą ucieczkę. Tym bardziej, że spędzenie świąt tylko z naszymi dzieciakami, które przecież za chwilę mogą wyfrunąć z gniazda, może być ostatnią szansą na pełne relaksu święta blisko nich i tylko z nimi. W naszym małym rodzinnym kręgu :)
A dlaczego Egipt? Rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca do spędzenia tegorocznych świąt od Wysp Kanaryjskich, gdzie nastrój świąt jest wszechobecny – w choinkach, lampkach, ozdobach, rozbrzmiewających kolędach. A przy tym jest ciepło, słonecznie, trochę egzotycznie. Niestety koszt pobytu na wyspach Kanaryjskich dla pięcioosobowej rodziny, w tym czterech osób dorosłych – zdecydowanie nas przerósł… Okazało się przy przeszukiwaniu ofert, ze dostępny finansowo może być tylko Egipt – jeżeli mówimy o krajach, gdzie jest ciepło. Ja tutaj zaczęłam się wahać, ponieważ jednak pomysł takiego zupełnego oderwania od świątecznego nastroju w okresie Bożego Narodzenia – nie bardzo mi się spodobał.
Próbuję jeszcze przekonać rodzinkę do Bieszczad, albo do spędzenia tego czasu nad naszym Bałtykiem. Tutaj jednak głosowanie już jest bezapelacyjnie – 4:1. Kasia podsumowuje – Mamuś, stawiasz siedzenie po pas w bieszczadzkim śniegu, albo sztormowe bałtyckie wiatry naprzeciwko wylegiwania się w słońcu na dziobie łodzi?… Serio?… Pytanie ”serio”, postawione w zwyczajowym stylu naszej córeczki, kończy dyskusję i lecimy do Egiptu… ;)
Ale zanim polecimy trzeba się spakować. Nie jest to łatwe w momencie, gdy mamy praktycznie trzech nurków plus jednego nurka początkującego. Trzeba wziąć trzy jackety, trzy automaty, cztery pary płetw, cztery pianki nurkowe, plus mój ocieplacz itp, itd – bierzemy wszystko oprócz butli i balastu. W efekcie mamy 60 kilogramów szpeju nurkowego na 100 kilogramów możliwego bagażu do nadania. Dobrze, że można wziąć jeszcze po pięć kilogramów bagażu podręcznego. Ten jednak zapełnia się szybko, ze względu na komputery i sprzęt fotograficzny. Na ciuchy nie pozostaje zbyt dużo miejsca… Ale gdy po zważeniu całego bagażu, okazuje się, że pozostał nam jeden kilogram zapasu – to zamiast pomyśleć o dodatkowych ciuchach lub innych atrakcyjnych rzeczach, Kuba rzuca poważnie – akurat na jednego kafla (kafel to ołowiowy balast). Rośnie nam w rodzinie nowy nurek – jednak ołowiu do samolotu brać nie będziemy… ;D
W końcu jednak jesteśmy spakowani, zważeni i z dumą patrzymy na sukces ogarnięcia bagażowego…
Duma trwa nie dłużej, niż do odprawy na lotnisku, ponieważ wtedy dowiadujemy się, że mamy za dużo walizek. Spakowaliśmy 100 kilogramów, ale do siedmiu walizek. Niestety wolno mieć jedną walizkę do nadania na głowę, maksymalnie o ciężarze do 20 kg. Mamy siedem walizek, z czego dwie – moja i Kasi po 10 kg. W Egipcie Wam tego nie puszczą – stwierdza odprawiający nas pracownik lotniska . Ok… Duma ze spakowania spada na głowę i szyję, ale cieszymy się, że nas przynajmniej wypuszczą z Polski. W Egipcie kupimy dużą walizkę i się przepakujemy. W końcu nie należy sobie psuć początku wakacji martwieniem się o powrót z nich ;)
Odprawa na lotnisku zakończona. Czekamy w samolocie, aż odbędzie się proces odladzania.
I już jesteśmy gotowi do startu. Wszyscy oprócz Kasieńki, która zaczyna tak się bać, że prawie płacze… Leciała ostatni raz dziesięć lat temu i mieliśmy wtedy podchodzenie do lądowania w Warszawie w towarzystwie okropnych kominów powietrznych. Samolot opadał po parę metrów w dół i z powrotem wznosił się do góry. Tak przez około 15 minut. Chyba ten stres się, gdzieś się tam w podświadomości Kasi zakotwiczył i teraz nasza córeczka jest przerażona. Trzymam Kasię za rękę i o dziwo chęć przekazania jej spokoju powoduje, że ja normalnie bojąc się startu oraz lądowania okropnie, tym razem nie odczuwam żadnego lęku. Cóż, jeżeli rodzic ma się nie bać, to musi mieć przy sobie dzieciaki do ogarnięcia, wtedy cały organizm nastawia się na odpowiedzialność i konieczność dania pociechom poczucia bezpieczeństwa.
Jestem pewna, że następny lot, który odbędzie się bez moich dzieciaków, podczas startu i lądowania uświetnię małym buczeniem w rękaw Pana Męża – jak to zwykle bywa, gdy mogę być małą, bezradną żonką a nie absolutnie dzielną matulą ;D
Startujemy. Kasia ściska mnie za rękę, ma zaciśnięte oczy i ledwo oddycha. A ja dodając otuchy córci małymi głaskami, obserwuję powolne oddalanie się lotniska w Pyrzowicach. Jest godz. 6.30. Śląsk spowity jest jeszcze zimową nocą…
Potem już szybko robi się jasno. Lecimy nad górami. To Transylwania z pięknie ośnieżonymi szczytami Karpat.
Podczas, gdy ja fotografuję góry Transylwanii, Kuba z dumą prezentuje dobytą z plecaka książkę ”Władca Pierścieni” – ponad kilogram bagażu… :o Nie, żebyśmy blokowali dziecku możliwość czytania. Wręcz odwrotnie, jesteśmy zachwyceni faktem pochłaniania książek, jak kanapeczek na śniadanie, przez naszą najmłodszą pociechę. Ale pociecha ma ebooka – co w podróży ograniczonej pod kątem ilości bagażu, byłoby milej widziane. Kubuś jednak dostał książkę w szkole na Mikołajki i nie zamierzał brać jej w wersji elektronicznej ;) Tak, więc przemycenie ołowiowego kafla daliśmy radę zablokować, ale kilogramowej książki – już nie… Kubuś strategicznie się nie przyznał do jej spakowania ;D
Kasia po stresie startu i małej drzemce, przyzwyczaja się do lotu. Zaczyna obserwować to co widać za oknem.
Pada pytanie – Czy to co jest pod nami, to chmury? Tak – odpowiada Mati – tylko widziane od góry… ;D Kasia relacjonuje dalej swoje obserwacje – Widzieliście? Przed chwilą przeleciał pod nami samolot. Wydaje się, jakbyśmy lecieli wolno – a on tak ziuuu i już go nie ma :D Śmieje się a oczka córeczce się błyszczą. Znowu obudził się dzieciuch w naszej dziewiętnastoletniej córci ;D
Lecimy tak sobie wesoło i w końcu po około trzech godzinach krajobraz się zmienia. Słońce i widoczna w dole pustynia mówią nam, że zimę zostawiliśmy daleko za nami :)
Za niedługo lądujemy…
Kasia wypatruje piramid, ale zamiast piramid znajduje jeziorko, które wygląda jak słonik. Ooo… Patrz mamo – jeziorko wygląda jak słonik… Jakie śliczne…
Coś mi to przypomina. Gdy byliśmy w Norwegii, Kasieńka, mająca wtedy 12 lat, w ten sam sposób zachwycała się domkami z dachami porośniętymi mchem – Ooo…, jaki śliczny domek!… Ooo…, jaki cudny!… Lata mijają a pewne rzeczy się nie zmieniają… I na całe szczęście :D Mam nadzieję, że moje dzieci będąc w przyszłości racjonalnymi dorosłymi osobami, pozostawią w sobie odrobinę dziecka – takiej dziecięcej ciekawości i radości z małych rzeczy. To powoduje, że życie daje nam po prostu więcej szczęścia. A ta odrobina dziecka, nie jest wcale dziecinnością…. Ja i Pan Mąż tę cechę posiadamy, i dlatego wiemy jak jest cenna… Tak w ogóle, to po prostu fajnie jest raz na jakiś czas zapomnieć o powadze… :)
Kuba czyta swoje 1,5 kilograma dodatkowego bagażu… Filip słucha muzyki i raz na jakiś czas patrzy za okno.
Podoba mu się to co widzi, ale nie zachwyca się zanadto…
Dziecięcą radość pozostawia sobie nasz najstarszy syn na chwile z nurkowaniem. To jest to, co zmienia naszego w sumie poważnego Pana Filozofa, w rżącego ze szczęścia źrebaka ;D
W końcu obniżamy lot
i za chwilę lądujemy w Hurghadzie…
No to czas Świąt Bożego Narodzenia dla nas właśnie się rozpoczyna. Czas Świąt innych, niż zawsze. Mam nadzieję, że będzie to czas piękny…
Komentarze
fotoeskapady
20 marca 2019 o 22:13
Bardzo się cieszę, że wpis się spodobał…😊 Ja już wiem, że właśnie tak chcę spędzać świąteczny czas – poza codziennością… Chociaż wiem, że za świętami w domu na pewno też zatęsknię – ale jeszcze nie teraz 😃
Dziękuję za komentarz 😊
przekonany ;-)
20 marca 2019 o 22:02
Egipt… na święta? Dlaczego tak, dlaczego nie? Mnie osobiście Twój wpis przekonał na… TAK! Fajne fotki, fajny tekst, fajnie nie być w święta zmęczonym całym tym młynem. Gratuluję odwagi i pomysłu…
fotoeskapady
18 marca 2019 o 21:22
Jeszcze raz dziękuję 😊 I cieszę się, że moja świąteczna opowieść Ci się spodobała… 😊
Andrzej
18 marca 2019 o 13:21
Cieszę się, że mogłem pomóc z oznaczeniem gatunku
, artykuł dobrze się jak zwykle czytało.
Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!