EgiptNaturaPodróżeRodzinaZima

Święta w Egipcie – dlaczego nie? A może – dlaczego tak? :)

1603.2019
Powrót do spisu treści

VIII dzień – 27. 12. 2018, czwartek.

Ostatni dzień. Wschód słońca i czas na podsumowanie…

Budzik dzwoni o godzinie 6.00. Wschód ma być o godz. 6.36. Szybko się ubieramy i pędzimy na plażę – jestem zmartwiona, ponieważ jest dziwnie jasno, jakby już po wschodzie.

Pytam się Matiego, czy nie pomylił się sprawdzając wczoraj godzinę świtu. Nie – zapewnia mnie Pan Mąż. No to pędzimy. Faktycznie na plaży widać, że słońce jeszcze nie wstało – tylko niebo od wschodniej strony ma różową poświatę. Znowu inny świt – mimo, że to znowu po prostu świt… Po prostu?… Żaden wschód słońca nie jest po prostu…

Fotografuję uśpione jeszcze parasole i idę na molo.

Mati mówi mi, że molo należy do innego hotelu. No, to co… – odpowiadam. Idę tylko przecież zrobić zdjęcia wschodzącego słońca. Zawieszam się i czekam..

Zdj. Pan Mąż @yodatatoo

Pan Mąż czeka ze mną – jak zwykle trochę znudzony ;)

Na wschodzie niebo zaczyna się złocić…

A na zachodzie księżyc się jeszcze srebrzy w ostatniej kwadrze…

Przestaję myśleć o Matim i kimkolwiek, czy czymkolwiek więcej, poza powoli zaczynającym się rozświetlać niebem. Co dziwne całe niebo po wschodniej stronie jest jasne, lekko złoto-różowe. Natomiast część nieba, która zaczyna się jarzyć od słonecznego światła – ciemnieje.

Jakby słońce potrzebowało od nieba właściwej oprawy do rozpoczęcia swojej wędrówki po nieboskłonie. Jakby nie zamierzało się pojawić skromnie, po prostu. I nie pojawia się po prostu. Pojawia się całe w złocie i czerwieni…

Po królewsku. Jak na kraj Faraonów przystało… Taki spektakl przeżywam pierwszy raz. Czuję się jakbym była zaproszona do powitania Faraona dostojnie jadącego na rydwanie i nie tracącego swojego czerwono-złotego kosztownego blasku, nawet wtedy, gdy jest już wysoko na niebie. Niech poddani patrzą i podziwiają a oczy niech bolą od królewskiego blasku… No to patrzę i podziwiam, robiąc stop klatkę, za stop klatką…

W pewnym momencie słyszę z końca pomostu – Sabina wracaj. Macham ręką… I fotografuję dalej. Sabina! – słyszę inny głos z egipskim akcentem. O kurczę… Ochrona hotelowa… I tak wołają raz po raz – Pan Mąż i Pan Ochroniarz. Niebaczni na słoneczny rydwan wspinający się po niebie. Błagam po angielsku – jeszcze tylko dziesięć zdjęć. Proszę… Oczywiście nie odwracając oczu od nieba i nie przerywając fotografować. Pan Ochroniarz jest bezsilny… W końcu podchodzę i mu pokazuję zdjęcia. A on na to stwierdza – profesjonalne. I dodaje głosem kategorycznym – siedź na pomoście i rób dalej. Siadam, więc na pomoście i pstrykam dalej :D

Jak już słońce jest wysoko na niebie i zaczyna przyjmować zwykłą żółtozłotą barwę, pokazuję Panu Ochroniarzowi różne moje świty. Wschód słońca z Fuertventury – ”Pocałunek słońca z oceanem”, absolutnie go zachwyca.

Przybliża, powiększając zdjęcie i mówi – Amazing! A ja jestem szczęśliwa, że tego surowego ochroniarza, chociaż na chwilę zmieniłam w wesołego człowieka, pochylającego się nad pięknem naszego świata… A może tylko surowego musi udawać… :)

Wracamy do hotelu po tym pięknym spektaklu, który ja przeżyłam a pan Mąż przegadał – i całe szczęście. Zanim ja bym wytłumaczyła Panu Ochroniarzowi o co mi chodzi – mój świt by się skończył a je nie miałbym ani spektaklu, ani zdjęć ;D Dobrze mieć swojego własnego Bodyguarda – nawet jeżeli często bodyguardowaniem jest znudzony… Pewnie Panowie Bodyguardzi z reguły tak mają ;D

Pan Mąż się śmieje się opowiadając o tym, jak to Pan Ochroniarz był mocno zdziwiony, moim brakiem reakcji na nakaz powrotu z mola, kierowanego do mnie przez własnego męża. Jak to?… Żona Cię nie słucha?… – pyta. No, nie słucha – odpowiada Pan Mąż. Moja mnie słucha – rzecze na to Pan Ochroniarz. Dalej skonfundowany, moją małżeńską niesubordynacją. Pan Mąż odpowiada ze śmiechem – A moja nic a nic… Polki tak mają – dodaje wesoło… Podobno Pan Ochroniarz ze zdziwieniem tylko pokręcił głową i zaraz potem znowu ostro zaczął mnie nawoływać. Po czym z jeszcze większym zdziwieniem dodał – Mnie też nie słucha… Ano nie – potwierdził Pan Mąż. Nikogo nie słucha… ;D I tak sobie panowie polsko-egipskie dywagacje na temat swoich kobiet prowadzili ;D Pewnie dlatego potem Pan Ochroniarz kategorycznie nakazał mi dalej fotografować. Nie chce robić kobieta tego, co jej każesz robić – to każ jej robić to co sama chce… Wtedy na pewno posłucha – no nie… ;D

Wracając, już przez naszą plażę, trochę słucham Matiego, a trochę jeszcze myślę o tym pięknym, faraonowym świcie. Odwracam się i patrzę na słońce, które rozświetlając niebo dalej maluje złote obrazy…

Wchodzimy wolnym krokiem w poranek. A o poranku budzą się ptaki…

Jedne szybciej,

Synagorlica senegalska (Spilopelia senegalensis).

drugie trochę wolniej…

Synagorlica senegalska (Spilopelia senegalensis).

W oddali widać lekko przymglone góry, co zapowiada kolejny dzień słonecznej pogody.

Idąc wzdłuż ogrodzenia, znowu podziwiam kwitnące różem, bielą i czerwienią kwiaty bugenwilii okazałej.

Bugenwilla okazała, kącicierń (Bougainvillea), rodzina nocnicowatych.

Bugenwilla okazała, kącicierń (Bougainvillea), rodzina nocnicowatych.

Bugenwilla okazała, kącicierń (Bougainvillea), rodzina nocnicowatych.

Jest cicho i spokojnie…

Gdy wchodzimy na teren hotelu, ciągnący się wzdłuż basenów, z jednego z balkonów hotelu przygląda nam się wrona siwa,

Wrona siwa (Corvus cornix).

która najpierw kracze, a potem odlatuje.

Wrona siwa (Corvus cornix).

Wron siwych jest tutaj bardzo dużo.

Wrona siwa (Corvus cornix).

Jest tutaj też, tak jak na plaży, sporo synagorlic…

Synagorlica senegalska (Spilopelia senegalensis).

Synagorlica senegalska (Spilopelia senegalensis).

Synagorlica senegalska (Spilopelia senegalensis).

Synagorlica senegalska (Spilopelia senegalensis).

Przy basenie spaceruje pliszka…

Pliszka siwa (Motacilla alba).

Pliszka siwa (Motacilla alba).

Na palmie przysiada mały ptaszek, to skotniczka.

Skotniczka (Scotocerca inquieta).

Taki to spotkał nas ptasi poranny poranek… :)

A jego fotograficznym ukoronowaniem są śliczne młode dwie pustułki, siedzące wysoko na krokwiach.

Pustułka (Falco tinnunculus).

Myślę, że to małe jastrzębie, ale znajomy Andrzej Myczkowski @andrzejmyczkowski, którego poznałam przez Instagram, wyprowadza mnie z błędu (również przez komunikację instagramową ;) ). Super – nie będę musiała szukać nazwy, tych pierwszy raz w życiu widzianych przeze mnie ptaków :) A na rodzinie ptaków drapieżnych póki co nie za bardzo się znam – ale zamierzam tę wiedzę nadrobić ;D. Dziękuję, więc Andrzejowi i teraz mogę zamieścić profesjonalnie opisaną fotkę – bez żmudnego szukania nazwy :)

Pustułka (Falco tinnunculus).

Pustułki siedzą sobie spokojnie, oświetlone miękkim, wczesnym słońcem…

Pustułka (Falco tinnunculus).

Nagle jedna z nich zaczyna się rozglądać.

Pustułka (Falco tinnunculus).

Słychać jakiś krzyk i z oddali widać nadlatującą, dorosłą samicę pustułki, która trzyma coś w szponach jednej nogi…

Pustułka (Falco tinnunculus).

Szybko zniża lot i znika między hotelowymi budynkami – ledwo zdążam ją sfotografować.

Pustułka (Falco tinnunculus).

Gdy samica pustułki znika, młoda pustułka, ta która się nerwowo rozglądała, zrywa się do lotu i podąża jej śladem.

Pustułka (Falco tinnunculus).

Pewnie liczy na śniadanko… :)

My też jesteśmy już bardzo głodni. Kończę fotografowanie i razem z Panem Mężem pędzimy na kawkę i śniadanie. Dzieciaczki oczywiście jeszcze słodko śpią w objęciach Morfeusza – damy im z godzinkę :)

Gorąca, pyszna kawa po wschodzie słońca – to jest to co dopełnia piękno poranka, jako zakończenie świtu i spokojne wejście w nowy dzień…

Gdy na śniadanie przychodzą dzieciaki, my już wracamy do pokoju. Mati znika pod kołdrą, mrucząc – potrzebuję pół godzinki… Zanim kończy mówić półgodzinki, już cicho pochrapuje. Idę na taras i?… No, jak widać nie wszyscy mężczyźni chrapią o pranku… ;D

Para pustułek uwija się nad powiększeniem swojej pustułkowej rodzinki ;D

Fotografuję dyskretnie, ponieważ z jednej strony sytuacja wymaga dyskrecji, a z drugiej strony odległość, przynajmniej 40 metrów, oprócz dobrego wychowania – mnie do tej dyskrecji zmusza ;D

Zdjęcia ze względu na odległość są niezbyt dobre jakościowo – ale pustułki piękne…

Pustułka (Falco tinnunculus).

Niesamowite, jak po intymnych chwilach, nawet u ptaków widać bliskość w spojrzeniu…

Pustułka (Falco tinnunculus).

Pustułka (Falco tinnunculus).

To był dla mnie przepiękny początek dnia – od królewskiego świtu do pustułkowej miłości w świetle poranka…

Wskakuję pod kołdrę, zgrywam zdjęcia – żeby przesłać zatrzymane chwile egipskiego świtu do Polski.
Potem budzę Pana Męża i zabieramy się za pakowanie a będzie to jeszcze trudniejsze, niż pakowanie przed naszą świąteczną ucieczką.

Jak pisałam na początku wpisu, wylatując z Polski nieopatrznie źle się spakowaliśmy – pięć osób w siedem walizek. Wagowo dobrze – w sumie 100 kg, po dwadzieścia na osobę. Niestety w Egipcie nie ma zmiłuj się – jedna walizka 20 kilogramowa na głowę i basta. Dlatego kupiliśmy, targując się oczywiście na całego, dużą silikonową walizkę w przyhotelowym sklepie – za 47 dolarów. Cena wyjściowa 150 dolarów – w Egipcie targować się musisz, i targować się wypada ;D Teraz musimy do niej schować jedną z naszych mniejszych walizek, plus rzeczy z drugiej – tej, która jest najbardziej zniszczona. Postanawiamy ją podarować naszemu bardzo sympatycznemu Panu Porządkowemu. Ale zanim to zrobimy trzeba przekonać Kasieńkę, która jest już spakowana, że musimy ją przepakować. Dzieciaki nic nie rozumieją. 100 kg, to 100 kg – tłumaczą nam jak dzieciom. Próbujemy wyjaśnić o co chodzi. Opowiadamy o tym, że jak wracaliśmy 10 lat temu z Dahabu, to nasz znajomy wyrzucał nowe Nike, ponieważ taniej było wyrzucić, niż płacić za nadbagaż. I że nie będzie zmiłuj się, jeżeli Egipcjanie nie wpuszczą nas do samolotu z powodu za dużej ilości walizek, nawet jeżeli wagowo będzie się zgadzać. Będziemy musieli wyrzucić część rzeczy, w tym nadprogramowe walizki. Ma być pięć walizek po dwadzieścia kilogramów i pięć toreb bagażu podręcznego po pięć kilogramów – to tak musi być. Nie możemy mieć np. jednej walizki 10 kilogramowej a drugiej 30 kilogramowej – nie da rady… Ale towarzystwo już jest niecierpliwe i nadal się upiera, że to jest bez sensu. Stwierdzam kategorycznie – dosyć tłumaczenia. Czasami rolą rodziców jest po prostu nakazać… Należy przestać tłumaczyć i zarządzić koniec dyskusji . Taka rola rodziców a młodzież niech patrzy i się uczy – jak pakujemy, ważymy, przepakowujemy, znowu ważymy (mamy oczywiście swoją wagę do ważenia bagażu – to podstawa, żeby dać radę dobrze się ogarnąć) i znowu przepakowujemy. Tak długo, aż w końcu jest – 5 walizek po 20 kg do nadania i 5 walizek/plecaków po 5 kg bagażu podręcznego. Takie doświadczenie na pewno dzieciakom się kiedyś przyda – gdy już będą podróżować samodzielnie i ze swoimi rodzinami… Bagażu zawsze jest za dużo… Jesteśmy pewni, że tę lekcję zapamiętają – pomimo obecnej negacji i zniecierpliwienia ;)

Zbędną już teraz walizkę, tak jak napisałam wyżej, dajemy Panu Porządkowemu – bardzo się ucieszył. Piszemy na kartce, że to prezent od nas, żeby nie miał kłopotów, a on załatwia nam darmowy lunch do godz. 15.00. Jesteśmy zaskoczeni, gdy się o tym dowiadujemy w recepcji, przy okazji zdawania kart/kluczy do pokoi. Gdyby nie “walizka”, to od godz. 12.00 za jedzenie musielibyśmy płacić.

Myślę sobie, że tak to jest – jeżeli zrobisz coś bezinteresownie, tak po prostu, to to po prostu do Ciebie wróci :)

Po lunchu, na którym musimy przedstawić kartkę poświadczającą możliwość dalszego korzystania za darmo ze szwedzkiego stołu, idziemy na leżaki. Jest chłodno, ale świeci słońce. Leżę w kurtce, z założonym na głowę kapturem i gdy zasypiam, czuję się jakbym odpoczywała po nartach na leżaku w Alpach… :)

Chyba już zaczynam tęsknić do zimy ;)

Budzę się po jakiejś godzince. Pan Mąż wyspał się rano i gra na komórce z Kubusiem w ”Milionerów” a młodzież starsza siedzi na czatach internetowych. Postanawiam wziąć lufę i poszukać Pana Czaplę. Tego, który wydawał się być na tyle zadomowiony w przyhotelowych przestrzeniach, że mogę mieć nadzieję na powtórne spotkanie – tym razem z lepszym sprzętem do robienia kadrów w ręce.

Przeczucie mnie nie myli. Pan Czapla jest. Śmiesznie krocząc po hotelowych trawnikach, praktycznie nie przejmuje się tym co się dzieje w jego otoczeniu :)

Czapla złotawa (Bubulcus ibis).

Urządzam dwudziestominutową ptasią sesję fotograficzną w hotelowych ogrodach.

Czapla złotawa (Bubulcus ibis).

Czapla złotawa (Bubulcus ibis).

Widać, że będzie się zbliżał pomału sezon godowy, ponieważ Panu Czapli zaczynają się wybarwiać pióra, na ciemniejszy złotawy kolor.

Czapla złotawa (Bubulcus ibis).

Niby Pan Czapla nie zwraca na mnie uwagi,

Czapla złotawa (Bubulcus ibis).

ale gdy zbyt długo podążam za nim z moją lufą, to pokazuje mi pełne dezaprobaty spojrzenie.

Czapla złotawa (Bubulcus ibis).

A groźną minę podpierają mu rozwiane przez wiatr pióra ;D

Czapla złotawa (Bubulcus ibis).

Zadowolona z efektów sesji, posyłam w stronę Pana Czapli uśmiech i wracam na leżak.

Po drodze słyszę żałosny miauk z daszku na najwyższym piętrze hotelu – powyżej czwartego piętra… Mały kociak się tam wdrapał i nie potrafi zejść. Mama kociaka z trwogą i bezradnie patrzy w górę. Kociak nie ma szans sam zejść…

Na całe szczęście Pani mająca pokój obok daszku, kotka ratuje… Co prawda kotek, który nie do końca wie jakie ma zamiary Pani, boleśnie ją gryzie, ale Pani mu wybacza i kotek ląduje bezpiecznie w objęciach mamy :)

Kotek ląduje w objęciach matuli, a ja w końcu ląduję na leżaku :D

O godzinie 16.00, gdy słońce już praktycznie nie grzeje, wracamy do hotelowego holu – mamy 3,5 godziny do wyjazdu na lotnisko. Niestety wyłączyli nam również w-fi. Czekamy, więc praktycznie w pełnej bezczynności… Pomijając – jedzenie chipsów, słuchanie muzyki i głaskanie kotka – uratowanego szczęśliwie :)

No i oprócz pisania bloga :)

A potem?… A potem do busa – niektórzy mają smutne minki… :)

A niektórzy – nie ;) Było super a teraz trzeba wracać do domu – mówi spojrzenie Pana Męża.

Czekamy jeszcze chwilę przed hotelem

i już jedziemy na lotnisko. Mijamy jeszcze oświetlony pięknie meczet.

I już startujemy. Jest godzina 23.30. Czas wracać do domu…

Patrząc przez okno na oddalającą się Hurghadę, mówię do widzenia – egipskim przyjaciołom, rafie koralowej, wschodom i zachodom słońca… Może do zobaczenia… To był piękny czas…

A jak go podsumować… Czy święta w Egipcie to dobry pomysł?…

Nie odpowiem na pytanie, czy akurat święta w Egipcie są pomysłem, który mogę polecić. Święta, to nie miejsce. Święta to to co czujesz w sercu. Święta to bliskość rodziny.
Jeżeli tak spojrzeć na czas świąt, to każde miejsce na świecie jest dobrym dla ich spędzenia. Byleby rodzina była razem – z sercami przepełnionymi miłością, ciepłem i zgodą. I właśnie tutaj, w Egipcie, poza gonitwą przed i śródświąteczną, poza koniecznością stawania na wysokości zadania, poza znikaniem we własnych pokojach na czatach ze znajomymi, poza świątecznym zmęczeniem – znaleźliśmy siebie jako rodzina, absolutnie w pełni. A jeżeli do tego Egipcjanie pokazali nam, że szanują naszą odrębność religijną i tradycję, przynajmniej w tzw. kurortach, czy miejscach turystycznych, gwarantując świąteczną atmosferę i dzieląc radość Świąt Bożego Narodzenia razem z nami – to jest to tylko potwierdzenie, jak czasami mamy mylne wyobrażenie o otaczającym nas świecie… Co nie znaczy, że ten świat jest całkiem bezpieczny… Nie jest. O tym również przekonaliśmy się podczas tego świątecznego pobytu w Egipcie. Ale, czy tylko tam jest niebezpiecznie?… Rozejrzyjmy się dookoła i odpowiedzmy sobie sami na to pytanie. Wszędzie trzeba kierować się zdrowym rozsądkiem i nie ryzykować niepotrzebnie. Powinno się w moim odczuciu po prostu dostosować organizację pobytu w danym kraju do jego realiów.

Tak, nie odpowiem na pytanie, czy Egipt jest dobrym miejscem na spędzenie świąt dla każdego kto tą moją świąteczną opowieść zechce przeczytać, ponieważ nie potrafię na nie odpowiedzieć… Mogę jednak odpowiedzieć na pytanie jakie były dla nas Święta Bożego Narodzenia w Egipcie. I na to pytanie odpowiem z radością.

Święta Bożego Narodzenia w Egipcie były dla nas czasem przepięknym. Były czasem beztroski, bycia z dzieciakami, z tymi starszymi również już z dzieleniem się rozrabianiem po dorosłemu ;), czasem pięknych raf koralowych, czasem nowych przyjaciół, czasem uśmiechu Kasi adorowanej przez egipskich chłopaków, czasem rodzinnego nurkowania z Panem Mężem i Filipem, czasem płynięcia za delfinami, czasem Kubusiowych przytulasków, czasem żartów, śmiechu, zawieszania się na zachodach i wschodzie słońca, czasem dobrych słów, czasem modlitwy przy stole wigilijnym, która w kraju niechrześcijańskim nabrała zupełnie nowego znaczenia, czasem dzielenia się opłatkiem, czasem kolęd i ”Alleluja” Cohena, czasem życzeń, prezentów, mrugającego światełkami renifera ze swetra Pana Męża i świątecznych skarpetek na uszach ;D, czasem zrozumienia, że tak naprawdę tutaj jesteśmy bliżej miejsca narodzin Chrystusa, niż w Polsce.

Tak tutaj życzenia spokojnych, radosnych, pełnych miłości Świąt Bożego Narodzenia dla nas się spełniły… :)

Czy chciałabym je powtórzyć. Chyba nie. Ponieważ już wiem, że gdziekolwiek będę, jeżeli nie dam się zamęczyć świętami, to będą one fantastyczne. Bo to od nas zależy jak namalujemy nasze święta a tradycję można wziąć ze sobą nawet na koniec świata… I co roku można ten świąteczny czas malować inaczej…

W tym roku świąteczny obraz został przez nas przepięknie namalowany całą gamą barw i uczuć, poza Polską i poza kimkolwiek, oprócz naszej małej Rodzinki. My i dzieciaki. Było pięknie… Może spróbujemy w podobny sposób, tym razem gdzieś w górskiej chacie, w większym gronie rodzinnym?… Z rodzicami, rodzeństwem?… Bardzo bym chciała… Ale to już w przyszłym roku. Czy się uda?… Nie wiem… Rok 2019 czeka i póki co jest dla nas tajemnicą, ukrytą za przymglonym horyzontem

i jeszcze niezapisanymi, ale czekającymi z niecierpliwością stronami mojego notatnika…

 

Powrót do spisu treści

Komentarze

fotoeskapady

20 marca 2019 o 22:13

Bardzo się cieszę, że wpis się spodobał…😊 Ja już wiem, że właśnie tak chcę spędzać świąteczny czas – poza codziennością… Chociaż wiem, że za świętami w domu na pewno też zatęsknię – ale jeszcze nie teraz 😃
Dziękuję za komentarz 😊

przekonany ;-)

20 marca 2019 o 22:02

Egipt… na święta? Dlaczego tak, dlaczego nie? Mnie osobiście Twój wpis przekonał na… TAK! Fajne fotki, fajny tekst, fajnie nie być w święta zmęczonym całym tym młynem. Gratuluję odwagi i pomysłu…

fotoeskapady

18 marca 2019 o 21:22

Jeszcze raz dziękuję 😊 I cieszę się, że moja świąteczna opowieść Ci się spodobała… 😊

Andrzej

18 marca 2019 o 13:21

Cieszę się, że mogłem pomóc z oznaczeniem gatunku
, artykuł dobrze się jak zwykle czytało.

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *