EgiptNaturaPodróżeRodzinaZima

Święta w Egipcie – dlaczego nie? A może – dlaczego tak? :)

1603.2019
Powrót do spisu treści

VI dzień – 25. 12. 2018, wtorek

I Dzień Świąt.

Budzę się po szóstej. Idę do holu hotelu wysłać życzenia świąteczne a tam wita mnie ”Alleluja” Leonarda Cohena. Jestem wzruszona. Egipt, pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, cisza na holu, nikogo nie ma – i tylko dźwięki tej pięknej pieśni… Na chwilę się w nich cała zawieszam.

Potem wysyłam życzenia do przyjaciół – z delfinkami w czapeczce Mikołaja ;D

i z jarzącym się świątecznym, ukwiałowym drzewkiem…

Otwierają restaurację. Piję sobie spokojnie kawkę i czekam na resztę mojej Rodzinki. Pierwszy na śniadanie dołącza do mnie Kubuś. Jak widać, w pierwszy Dzień Świąt nikt więcej na tak wczesną śniadaniową godzinę – nie reflektuje. Tzw. pustki w tle ;D

Reszta naszej Rodzinki, co nieco zaspana, dociera jakieś 20 minut później. Szybko jemy i już za chwilę jedziemy taksówką do bazy.

Oczywiście wszyscy na łódź zmierzają w aniołkowych prezentach, lub w części prezentów – są czapki tak przydatne po nurkowaniu, świąteczne skarpetki, no i oczywiście reniferkowe sweterki… ;D

Sweter Matiego ze świecącym Panem Reniferem robi wśród załogi ”Crazy Dolphin” – absolutną furorę… Wszyscy taki chcą mieć ;D

Wypływamy… Jak widać ”Crazy Dolphin” nas prowadzi ;D

Ostatni dzień na Morzu Czerwonym czas rozpocząć… :D

Dzisiaj znowu po drodze na rafę ma być pływanie z delfinami…

Hamdy już je nawołuje :)

Ja tym razem rezygnuję. Nie mam siły na snorkowanie za delfinami z motorówki. Tym bardziej, że płynie z nami znowu grupa Chińczyków – nie zamierzam ponownie dostać po głowie ;)

Robię blogowe notatki, siedząc na podłodze pokładu i słyszę, jak Kasia wesoło dyskutuje z jednym z młodych egipskich chłopaków. Chłopak pyta – Masz w Polsce przyjaciela, znaczy się chłopaka?… Mam – odpowiada Kasieńka. A nie chcesz mieć też w Egipcie – docieka egipski kolega. Nie, nie chcę – śmieje się Kasia. Mam chłopaka w Polsce, więc nie będę mieć jednocześnie drugiego, gdzie indziej… Dlaczego?… – chłopak jest szczerze zdziwiony. Ja mam wszędzie dziewczyny. I w Niemczech, i w Chinach, i w Norwegii. W Polsce też już mam, ale mógłbym mieć jeszcze jedną… ;D Kaśka parska śmiechem… Nie dziękuję – mówi wesoło ;D

Tak, fajnie jest przyjechać do Egiptu, gdy się ma dziewiętnaście lat. Poszaleć, nacieszyć się zainteresowaniem przystojnych egipskich przyjaciół, ale potem trzeba zwiewać do domu i nie angażować się… Bo można mieć koleżanki, bliskie sercu Twojego wybranka – na całym świecie ;D

Powoli płyniemy wypatrując delfinów. Grupa chińskiej młodzieży, już jest przygotowana i widać, że spędza czas ze swoim Guidem całkiem wesoło – trochę, jak małe dzieciaki. Natomiast reszty narodowości na łodzi – ta grupa również raczej nie postrzega.

Bawią się jak dzieciaki, ale palą jak dorosłe smoki wawelskie ;o

W końcu dopływamy do miejsca, gdzie sonary wychwytują delfiny.

Chińczycy wsiadają do motorówki z Hamdym i dwoma innymi Guidami. Pan Mąż też się decyduje płynąć – pozazdrościł mi ostatniego brykania z motorówki. Mówię na do widzenia – tylko uważaj przy wskakiwaniu do wody, żebyś nie został staranowany… No i łap delfiny w stop klatki ;D Ok-ejki i już odpływają ;)

Niestety delfiny tym razem chcą jeszcze mniej współpracować, niż ostatnio i spod wody niewiele udaje się Matiemu sfotografować. Natomiast ja z górnego pokładu łodzi robię małą delfinową serię…:)

Delfin (Delphinidae), butlonos zwyczajny (Tursiops truncatus).

Delfin (Delphinidae), butlonos zwyczajny (Tursiops truncatus).

Delfin (Delphinidae), butlonos zwyczajny (Tursiops truncatus).

A potem macham wesoło do powracającego z delfinowego brykania Pana Męża… :D

Po delfinowych polowaniach płyniemy na rafę. Dzisiaj daleko – jeszcze około 2 godziny.

Siedzimy z Kubusiem na górnym pokładzie. Pogoda jest piękna… Ja ten czas wykorzystuję na robienie notatek a Kubuś czyta swój kilogram bagażu ;D Czyli “Władcę Pierścieni”

Jest nam tutaj, synusiowo-mamusiowo, całkiem dobrze :)

Dopływamy do docelowej rafy tj. Shaab El Erg rozciągniętej na głębokości od 0 – 18 metrów.

Miejsce jest przepiękne… Będziemy dzisiaj nurkować tylko na tej rafie…

Myślę sobie, że to jest wspaniałe miejsce na ostatnie dwa nurkowania w Morzu Czerwonym podczas tej fotoskapady…

No i nadchodzi czas na jumpa do podwodnego świata… Filip nurkuje tym razem z nami – ten ostatni dzień ma być samą przyjemnością, bez stresu…

Rafa wygląda z góry przepięknie, natomiast samo nurkowanie jest ciężkie, ponieważ cały czas płyniemy pod prąd… Tracę dosyć szybko siły a co za tym idzie zbyt szybko ubywa mi powietrza w butli… W pewnym momencie musimy się jednak zdecydować na zmianę kierunku nurkowania, żeby tak bardzo nie walczyć z prądem… W spokojniejszym miejscu urządzamy sobie sesję fotograficzną z zamówionym wcześniej przez Filipa zdjęciem pod tytułem – ”Gejzery” ;D

Guru Nurkowania dołącza – ale tylko raz i na poważnie ;D Z drugiej strony, tak na poważnie, nie ma co się dziwić. Ogarnąć się na zupełnie nieznanych wodach nie jest tak prosto – trzeba być skupionym. My sobie możemy pobrykać a Mati musi nad wszystkim czuwać. I nad naszym bezpieczeństwem, i nad kierunkiem płynięcia, i nad miejscem gdzie została łódź, i nad wszystkimi innymi rzeczami, które mogą się przydarzyć. A odpowiedzialność niesie za sobą powagę i tyle… Także mamy ”gejzery” na poważnie ;D

Po czym Pan Mąż i Pan Tata w jednej osobie pokazuje, że szkoda powietrza i kończy ”gejzerowe” zabawy ;D

Ale na inne fotki od Pana Instruktora zgodę mamy ;D

Pani Mama i Pan Filip :D

Zdj. Pan Mąż @yodatatoo

Pan Tata z Panem Filipem :D

Męska wymiana spojrzeń na 17 metrach głębokości… Pani Mama musi zrobić sobie taką stop klatkę swoich Panów ;D

Koniec sesji i nurkujemy dalej. Teraz daję radę fotografować podczas płynięcia, ponieważ nurkujemy już z prądem. A rafa w tym miejscu jest tak, jak obiecywała, gdy patrzyliśmy na nią z góry – przepiękna. To druga tak bogata w koralowce rafa w czasie naszych pięciu dni nurkowych. Znowu widzimy wcześniej już poznane wszystkie możliwe koralowce…

Ślimakowo zawinięty koral ognisty.

Koral ognisty (Millepora dichotoma).

Tak okazałego korala rogi jelenia – jeszcze tutaj nie widzieliśmy. Poroże jak się patrzy ;D

Koral – rogi jelenia (Acropora hoeksemai).

Pośród koralowców znowu widzimy ukryte małże, tutaj obok korala rogatego białego

Przydacznia niebieska (Tridacna maxima), koral rogaty biały (Acropora loripes)

i gąbki.

Gąbka (Porifera).

Gąbka (Porifera).

Jak na każdej rafie, tutaj też oczywiście żyje mnóstwo ryb.

Garbiki pasiaste, które pływają w całych grupach.

Garbik pasiasty (Abudefduf sexatilis).

Garbik pasiasty (Abudefduf sexatilis).

Garbik pasiasty (Abudefduf sexatilis).

Fotografuję jeszcze wargacza – błazenka w towarzystwie chromisów srebrzystych i rozdymki.

Wargacz – błazenek (Coris aygula), chromis srebrzysty (Chromis amboinensis), rozdymka (Arothron diadematus).

Dalej mamy zestaw ustników – motylki niebieskolice, motylki czarnopręgie i ustnik lunula.

Motylek niebieskolicy (Chaetodon semilarvatus), motylek czarnopręgi (Heniochus acuminatus), ustnik lunula (Chaedoton Lunula).

Obok motylek trójsmużkowy, w towarzystwie znowu motylków niebieskolicych.

Motylek trójsmużkowy (Chaetodon trifascialis), motylek niebieskolicy (Chaetodon semilarvatus)

A na dodatek motylek koronowany in. jodełkowany.

Motylek koronowany in. jodełkowany ( Chaetodon paucifasciatus).

To była prawdziwa ustnikowa uczta fotograficzna ;)

Niesamowite, jak można być blisko ryb, gdy się nurkuje… Wręcz są zaciekawione Twoją obecnością… :D

Zebrosomę wielobarwną mam praktycznie na wyciągnięcie ręki. Druga wypływa ze swojego mieszkanka – pewnie myśląc, że ma gości ;D… A obok, zaciekawiony wielką rybą puszczającą bąbelki, jest wargacz miotełkowy.

Zebrosoma wielobarwna (Sailfin Tang), wargacz miotełkowy (Cheilinus lunulatus ). Zdj. Pan Mąż @yodatatoo.

A tutaj rzeczona wielka ryba puszczająca bąbelki – czyli ja ;D

Zdj. Pan Mąż @yodatatoo

Na sam koniec znajdujemy ślicznego ślimaka nagoskrzelnego. Chcę go sfotografować jak najlepiej, ale mam problem z dostaniem się pod skałkę z rozstawionymi na pałąkach lampami.

Zdj. Pan Mąż @yodatatoo.

Trochę się denerwuję. W końcu jakoś się ustawiam a mój Guru ciągnie mnie za płetwę, lekko macham płetwą, żeby mnie puścił. No to mnie stuka. Nienawidzę jak mnie stuka…. Kończę szybko focić. Mam zdjęcia, jakie mam – w sumie całkiem niezłe, jak na warunki…

Ślimak nagoskrzelny (Phylllidia varicosa).

Ślimak nagoskrzelny (Phylllidia varicosa).

Wycofuję się spod skałki i widzę?… Widzę, że Pan Mąż miał prawo mnie stukać… Filipowi rozpiął się pas, na który ma nawleczony balast. Gdy Filip próbował pas dopiąć, ten się zsunął całkowicie i Filip stracił stabilne obciążenie… :o Na 10 metrach to jest duży problem – nie można z tej głębokości tak po prostu wyskoczyć do góry, a woda wypiera strasznie. Czujesz się jak napompowany helem balonik… Mati próbuje Filipowi zapiąć pas, ja próbuję pomóc i oczywiście dostaję komendę – odsuń się. Ok – to się odsuwam. Ale widzę, że pas z balastem wisi od dołu a Pan Mąż ze względu na brak zrozumienia przez Pana Syna konieczności przyjęcia pozycji poziomej, nie potrafi od góry pasa zaciągnąć. Nie taka łatwa jest komunikacja pod wodą, dlatego tak istotne jest ciągłe trenowanie różnych sytuacji, które mogą Cię podczas nurkowania spotkać – a tej nie przetrenowaliśmy tzn. ja z Filipem, więc teraz są kłopoty. W końcu jednak wykazuję się niesubordynacją i podnoszę ołów trochę w górę a Mati zapina pas. Trio rodzinne jakoś dało radę ;D

I nie uwierzycie – po wynurzeniu i tak dostaję ochrzan :o Niby, że jak Pan Mąż pod wodą każe siedzieć i się nie wtrącać, to mam siedzieć i się nie wtrącać… No tak, ale przecież pomogłam zapiąć ten balast. Tak, czy nie?… Niestety Pan Mąż tej pomocy nie zauważył… Życie… ;D

W każdym bądź razie, jeżeli sytuacja kiedykolwiek się powtórzy – to już wiemy z Filipem co zrobić. Pozycja pozioma – pas od góry, żeby eliminować wypychanie Cię przez wodę w kierunku powierzchni. Pas wtedy dociska się do ciała a Ty go dopinasz – podobno da się to zrobić nawet bez pomocy. Podobno… Brzmi łatwo, ale nie jestem przekonana, czy pod wodą to takie łatwe by było… Trzeba jeszcze będzie tę sytuację przetrenować… Tylko, że ja mam kieszenie balastowe :o I co wtedy?… Nic, też przetrenuję… Tylko w spokojniejszych warunkach – tutaj na treningi nie bardzo jest czas. Zaliczamy rafę i tyle. Tzn. pięknie zaliczamy, ale naprawdę to nie jest czas na trenowanie poszczególnych elementów nurkowania. Tutaj wszystko dzieje się w akcji…

Po reprymendzie i krótkim omówieniu problemu z pasem balastowym, Pan Mąż idzie nurkować z najmłodszą pociechą – znaczy się Kubą a ja próbuję się dostać do łazienki. Trzęsę się z zimna. Pomimo tego, że morze ma około 23-25 ºC, to jeżeli nurkujesz godzinę a potem wychodzisz na pokład, na którym wieje wiatr – to odczucie zimna, tak jak już pisałam wcześniej, jest okropne. Tym bardziej, że dzisiaj wiatr jest jakby chłodniejszy… Ściągam piankę do połowy. Na górę ubieram sweter i kurtkę, a od połowy w dół owijam ręcznikiem mokrą piankę. Zrobiłam sobie warstwy izolacyjne i od razu jest mi trochę cieplej… Ale nie, żeby tak od razu można powiedzieć – ciepło… Jest po prostu – mniej zimno…

Muszę iść do toalety. Zresztą nie tylko ja, obok mnie w kolejce czeka nasza starsza Pani z Niemiec, którą opisywałam już wcześniej, i która nurkowała w tym samym czasie co my, z Sułtanem. Stukam do drzwi toalety. Słyszymy – moment. Za pięć minut stuka Guide – moment, za pięć minut – znowu ja – warknięcie. Pani z Niemiec prawie płacze :o Musimy do toalety, a jest jedna na statku. Przestępujemy z nogi na nogę i prosimy o pospieszenie się… Po dwudziestu minutach drzwi z toalety otwierają się z łoskotem i wyskakuje rozwścieczona, młoda Chinka. Wrzeszcząc, że jestem głupia – stałam jako pierwsza, to mi się oberwało ;D.
Próbuję jej wytłumaczyć, że powinna przebierać się na łodzi, nie w toalecie. Ale Chinka dalej w krzyk o natężeniu, które ściąga w okolicę toalety, prawie całą załogę łodzi. Guide odciąga wrzeszczącą Azjatkę z ładną buzią, ale niezbyt ładnym charakterkiem. Chociaż obecnie wykrzywiona w złości młoda lalkowata twarz, też nie wydaje mi się zbyt atrakcyjna. Po chwili Guide opiekujący się grupą Chińczyków, wraca do mnie i przeprasza – tłumacząc, że oni tacy są…

Wiecie co się okazuje?… Okazuje się, że Chinka musiała zrobić pełny make up… O Matko… – wzdycham. I dodaję, że ma się Pan Guide nie przejmować. Nic się nie stało.

Team divemasterów naprawdę nie ma tutaj łatwo z turystami z szeroko rozumianej Azji – tzn. Chiny, Japonia, Singapur itp. Trzeba ich praktycznie prowadzić za rękę. Nie patrzą na nikogo, ani na nic, oprócz zrobienia sobie zdjęcia… Na rafie pod wodą, jeżeli akurat ktoś z nich nurkuje, to jeżeli chcesz zrobić zdjęcie jakiegoś obiektu – zapomnij, że Cię dopuszczą. Dostaniesz z łokcia, płetwą, kolanem – nie ma zmiłuj się. Wyskakując z łodzi nie patrzą, gdzie skaczą i czy przez przypadek nie na czyjąś głowę. Wychodząc z łodzi motorowej na łódź-bazę, stratują Cię i nie przeproszą. A gdy Guidzi proszą, żeby chwilę poczekali, aż łódź, czy ponton porządnie przycumują do łodzi-bazy, to nic z tego – wstają i bujają łodzią na całego… Zresztą większość z tych sytuacji, już wcześniej opisałam.

Nurkowanie na rafach byłby dużo przyjemniejsze, gdyby nie te grupy… Ale co zrobić, mają przecież takie same prawo tutaj być, jak my… Natomiast ja się mocno zdystansowałam do człowieków z azjatyckich rejonów świata. Przynajmniej jeżeli chodzi o grupy młodych turystów…

Chociaż był wyjątek. Jak się później okazało, Filip i Kuba zapoznali się na łodzi z jedną z młodych Chinek, nauczycielką o imieniu Qiannan. Pani Mama ogarniając się między nurkowaniami i fotografowaniem ”delfinowania” – tego faktu nie postrzegła ;D Opowiadali mi później, że jest bardzo miła i z poczuciem humoru. Nie nurkowała, ani nie snorkowała. Nie widziałam też jej podczas ogólnych zabaw Chińczyków na łodzi. Wiem, ponieważ Filip pokazał mi jej zdjęcie – naprawdę ładna dziewczyna, ze ślicznym uśmiechem i fajnym błyskiem w oczach… Filip z nią się trochę zaprzyjaźnił i utrzymywali kontakt internetowy nawet jeszcze jakiś czas po powrocie do domu. Mówiąc do Qiannan- Natalka, Filip przegadał na łączach polsko-chińskich niejedną godzinę :D

I szczerze mówiąc bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ trochę rozjaśniła Natalka moje myśli o narodowości azjatyckiej… :)

Ponieważ jednak o Qiannan-Natalii dowiedziałam się dopiero w hotelu, a nie po awanturze na łodzi. To bezpośrednio po niej, szybko przeganiam z głowy chińsko-polskie zderzenie, ponieważ zamierzam czerpać pełną i niczym nie zakłóconą przyjemność z ostatniego nurkowania podczas tego wyjazdu.

Drugie nurkowanie jest znowu na tej samej rafie, tylko jak to w przypadku takiego nurkowania bywa – z drugiej strony. Niektóre rafy są potężne, więc żeby je zobaczyć w większej części, nie wystarczy jedno nurkowanie.

Ubierając się przed skokiem do wody, nie mogę znaleźć rękawiczki na lewą rękę… W końcu rezygnuję z poszukiwań, trzeba zacząć nurkowanie. Guidzi, już z grupą są w wodzie. Jedna rękawiczka, to nie problem myślę… Jak się później ma okazać – nic bardziej mylnego…

Wskakujemy do wody i rozpoczynamy ostatnie nurkowanie tego wyjazdu. Filip nurkuje z nami. Chcemy zakończyć rodzinnie ten przepiękny czas goszczenia w świecie Morza Czerwonego. I rafa Shaab El Erg, jako jedna z tych najpiękniejszych, które mieliśmy zaszczyt widzieć – świetnie się do tego nadaje. Nie opisuję już dokładnie poszczególnych korali, ponieważ zrobiłam to wyżej w miarę rzetelnie.

Zaznaczę tylko te prezentujące się na zdjęciach, jakby osobno….

Tutaj w oczy najbardziej rzuca się rozbudowana piękna gąbka.

Gąbka (Porifera)

Dalej na pierwszym planie mamy duży cudny koral rogaty biały.

Koral rogaty biały (Acropora loripes).

Z ciekawszych ryb, które jeszcze spotykamy wśród koralowców, to:

Rozdymka. Widzicie rozdymkę? Trudno ją dostrzec – kolorem jest zbliżona do koralowców…

Rozdymka (Arothron diadematus).

Na tle olbrzymiej, jasnożółtej gąbki widać ją lepiej…

Rozdymka (Arothron diadematus).

I wargacz miotełkowy – co ogon ma faktycznie jak miotełkę ;D

Wargacz miotełkowy (Cheilinus lunulatus ).

Może płynie posprzątać w swoim domu… ;D Rafa buduje dla ryb całe mieszkania…

Wargacz miotełkowy (Cheilinus lunulatus ).

Właściwie całe osiedla domków jedno i wielorodzinnych… ;)

Również z oknami na podwodny świat…

Schodzimy coraz niżej.

Jeszcze na chwilę opadamy na samo dno…. Mamy tutaj piękne okazy koralowców, budujące jakby park z drzewami tworzącymi alejki. Zapraszają nas do pospacerowania ;)

Koralowce (Sareophyton trocheliophorum).

No to spacerujemy…

Na jednej z alejek spotykamy dwie babki piaskowe.

Babki piaskowa (Pomatoschistus microps).

A na innej alejce, jakby na pożegnanie macha nam ogonem płaszczka… :)

Patelnica niebieskoplama (Taeniura lymma).

Wracamy do ściany rafy i ku naszemu zaskoczeniu – z jednej ze skalnych jam głowę wysuwa murena.

Murena olbrzymia (Gymnothorax javanicus).

Jakby wszystkie zwierzęta podwodnego świata, chciały nam powiedzieć na pożegnanie – Cześć ;D

Jak wszystkie to wszystkie – nie mogło zabraknąć oczywiście błazenków… :D

Najpierw spostrzegamy błazenki ukryte w swoim rafowym mieszkanku, wyścielonym miękkimi ukwiałowymi poduszeczkami, które wyglądają jak baloniki…

Błazenek (Amphiprioninae), ukwiał (Cribrinopsis crassa).

Dalej spotykamy inne błazenki – trochę odważniejsze…

Błazenek (Amphiprioninae), ukwiał (Cribrinopsis crassa).

Błazenek (Amphiprioninae).

I na koniec jeszcze błazenki całkiem zuchowate, co się odpłynąć dalej od swojego ukwiału wcale nie boją… :D

Błazenek (Amphiprioninae).

Macham błazenkom i znowu zaczynamy się wspinać po rafie w górę….

Na ten moment moim największym nurkowym zmartwieniem jest to, że nie potrafię na głębokości około 5 metrów utrzymać równej pływalności, jeżeli chwilę wcześniej byłam np. na 15-20 metrach. Albo czuję, że mnie wyciąga do góry, albo gdy wypuszczam powietrze przez inflator z jacketu – już teraz poprawnie, przyjmując pozycję górnej części ciała bardziej pionową, niż poziomą – opadam na rafę… Jak spadam na rafę, to wszystko w moim wnętrzu płacze, tak mi jej szkoda – naprawdę staram się nurkować praktycznie rafy nie dotykając, ale na niewielkich głębokościach, po wynurzeniu z większych, mam problem.

Druga rzecz, która jeszcze mi przeszkadza – to lekki brak komunikacji pod wodą z moim Guru. Świat podwodny to jedyne miejsce, w którym chciałabym mieć dwóch Panów Mężów naraz. Tak, żebym za jednym mogła płynąć a drugi pilnowałby mnie z tyłu, na wszelki wypadek gdybym coś narozrabiała, albo jakby coś mi groziło… I żeby była jasność – w obydwu tych Panach Mężach musiałby siedzieć mój Guru Nurkowy – Mati ;D

W pewnym momencie, znowu opadam za bardzo na rafę. Chcąc uniknąć jej połamania przekręcam się na bok i próbując ominąć olbrzymi koralowiec ognisty – ocieram się o coś gołą ręką, którą asekurowałam się przed uderzeniem o rafę. W ręce ubranej w rękawiczkę mam aparat fotograficzny, który też staram się ochronić.

Koral ognisty (Millepora dichotoma).

Jestem przerażona – ponieważ zaczynam czuć okropny, parzący ból praktycznie w całej ręce. Promieniujący, aż do barku. Przyglądam się rafie, ale nie widzę żadnej ryby, która ew. mogłaby mnie niepostrzeżenie ukąsić, ani ukwiała, który mógłby mnie poparzyć. Czyżby koral? – myślę. Nie słyszałam, żeby były niebezpieczne, więc nie narzekam i nic nie mówię Matiemu. Płynę dalej i tylko raz na jakiś czas patrzę na dłoń, czy nie puchnie, albo sinieje… Nic się takiego nie dzieje, więc przestaję zwracać na pieczenie uwagę… Potem dostaję za to reprymendę od Pana Męża. O takich sytuacjach od razu się pod wodą mówi tzn. pisze na tabliczce, lub przekazuje znakami nurkowymi – to nie jest miejsce na zastanawianie się i czekanie, czy coś się stanie, czy też nie. Partner nurkowy musi zawsze mieć świadomość ew. problemów swojego partnera. Muszę przyznać, że co racja, to racja… I tutaj akurat nie ma co dyskutować.

A co do poparzenia. Nie okazało się ono niebezpieczne, natomiast na pewno bolesne i nie za ciekawe w wyglądzie.

Wg informacji, które później pozyskałam na temat poparzeń koralem ognistym – goją się one do pół roku i pozostawiają blizny. Moje poparzenie goiło się 3,5 miesiąca. Przez cały ten czas zmiany miały tendencję do okresowego zmniejszania się i znowu zaogniania. Parzący ból również okresowo pojawiał się i znikał – odpowiednio do tego jak w danym czasie zmiany na ręce się prezentowały. Stosowałam na miejsca objęte poparzeniem zarówno maść sterydową, jak i maść z antybiotykiem, ale szczerze mówiąc największą ulgę przynosiło mi kilkukrotne przemywanie poparzonych miejsc skóry zwykłym octem jabłkowym. Co do blizn – pozostała mi jedna bardziej i dwie mniej widoczne. Także w sumie, chyba i tak miałam szczęście. Strach pomyśleć, co by było, gdybym otarła się o koralowca-przyjemniaczka twarzą w trakcie sesji fotograficznych :o Wolę tej alternatywy nie rozpatrywać ;D

Tyle na temat nieprzygotowania się do nurkowania w kwestii ew. rafowych niebezpieczeństw, czy niespodzianek…

A wracając do naszego nurkowania – pomału je kończymy. Dopływając do łodzi spostrzegamy nagle, około 6 metrów pod nami, olbrzymią polującą murenę… Niestety mamy za mało powietrza, żeby się znowu zanurzyć… Fotografuję, tylko murenę z daleka – jest naprawdę duża. Ma ok. 2,5 metra długości :o

Murena olbrzymia (Gymnothorax javanicus).

Murena olbrzymia (Gymnothorax javanicus).

Murena olbrzymia (Gymnothorax javanicus).

Odwracam oczy od polującej mureny i widzę w dole nurkującego Kubusia, który przed naszym wejściem do wody zarzekał się, że nie będzie dzisiaj nurkował, ponieważ jest mu zimno. Jak widać dał się jednak znowu przekonać Hakimowi i wielorybkuje na całego… ;D

Gdy nas zauważa, przesyła ok-ejkę i wraca do nurkowania a ja, Mati i Filip wychodzimy na łódź.

Czas na lunch i zasłużony odpoczynek w ciepełku – z ulgą się przebieram. Na kurtkę dodatkowo narzucam aniołkowy cardigan – po chwili jest mi cieplutko a już pełne szczęście odczuwam pochłaniając pyszne jedzenie…

Wraca Kuba, który w podekscytowaniu opowiada, rozkładając ręce na całą szerokość, że widział olbrzymią rybę – ooogrooomnąąą…. Mówię – pewnie murenę…. Ale Hakim prostuje, że nie. Okazuje się, że Kubulek, jako jedyny z części nurkowej naszej Rodzinki, spotkał i podziwiał rybę Napoleona. Okaz około dwumetrowy, ważący około 150 kilogramów… :o Gratulujemy uszczęśliwionemu Kubusiowi. A ja sobie myślę, że znowu jest na co czekać. Spotkanie z podwodnym Napoleonem?… Tak, to na pewno jest coś, na co warto poczekać… :)

Podczas lunchu dyskutujemy z Matim o powracających między nami problemach komunikacyjnych pod wodą. Oczywiście ponownie słyszę – no bo powinnaś płynąć jednak za mną a nie chcesz… Dyskutujemy, dyskutujemy i w końcu z przykrością muszę dojść do konkluzji, że pod wodą nie mogę rządzić i decydować. Musi tą rolę mieć Pan Mąż vel Guru Nurkowy… Tutaj westchnięcie… ;D

Po westchnięciu już pozostaje tylko czas na sfotografowanie kolejnego zachodu słońca – dopływamy do Hurghady…

I tak kończymy pięciodniową przygodę ze świątecznym nurkowaniem w Morzu Czerwonym – było pięknie… :)

Po zacumowaniu musimy ogarnąć cały szpej nurkowy tak, żeby móc zabrać go do hotelu. Hakim daje nam duże foliowe worki – sprzęt jest mokry i nie chcemy go pakować do walizek. Rano poprosiliśmy o dwie taksówki. Trzy duże walizki, worki ze sprzętem plus 5 osób do jednej taksówki – nie miałyby szans się zmieścić. Jeszcze tylko pamiątkowe certyfikaty potwierdzające nurkowanie z teamem ”Crazy Dolphin”, pamiątkowe zdjęcia i ostatnie uściski. Przez te pięć dni naprawdę zżyliśmy się… No i już wsiadamy do taksówek. Oczywiście z chlipiącą Kasią. A za oknem taksówki chlipie już tęskniący Hamdy i wesoło macha roześmiany Aleks. Tę wersję pożegnania absolutnie wolę ja. Kasia zresztą też ;D

Ruszamy spod bazy. Wydawałoby się, że mamy jeszcze tylko 20 minut jazdy i jesteśmy w hotelu na kolacji. Zrobiło się ciemno – jest około godziny 19.00. To był najdłuższy dzień na morzu – płynęliśmy najdalej, jeżeli chodzi o odległość od Hurghady do rafy. Tak jak napisałam wyżej, wydawałoby się, że powrót do hotelu powinien być zwykłym powrotem – tak jak przez ostatnie cztery dni. Ale dzieje się inaczej… Ja, Mati, Kasia i Kuba jedziemy jedną taksówką a Filip z bagażami drugą. Jeszcze przed wyruszeniem mówię do Pana Męża, że chyba powinniśmy jechać razem a bagaże same osobno. Nie – odpowiada na moją konkluzję Pan Mąż. Mogą nam walizki zniknąć. Ok – mówię i w myślach dodaję – byleby Filip nie zniknął, mam w nosie walizki… Nie odzywam się głośno, bo znowu będzie, że jestem przewrażliwiona. Ale jak tu nie być, gdy taksówka, którą jedzie Filip jest bez świateł?… Patrząc jednak za okno widać, że jeżdżenie bez świateł jest tutaj normą. Jedziemy bardzo wolno, w końcu zatrzymujemy się przed jakimś sklepikiem. Kierowcy wysiadają i między sobą dyskutują. Jesteśmy już teraz wszyscy zaniepokojeni. Jednak Josef, nasz kierowca, macha uspokajająco ręką i zaraz potem widzimy, że kupuje napoje. Okazuje się, że dla nas – sprite z owocem granatu. Oddychamy z ulgą. Dziękujemy i jedziemy dalej. Josef prosi o nasze Facebook-i, Whats App-y, chce robić sobie z nami zdjęcia. Jest jakoś tak dziwnie. I jedzie bardzo wolno… W końcu się zatrzymuje na poboczu za jakimś motocyklem. Czeka. Pytam się, czy wszystko jest ok? Tak – odpowiada. Czekam na kolegę, żeby nie pobłądził. Jakie pobłądził? Jeździł z nami przez dwa dni – myślę. Może boją się policji, ze względu na światła i chcą jechać jeden za drugim? W mojej głowie myśl zaczyna gonić myśl. Kuba nagle mówi, że widział jak taksówka z Filipem nas wyprzedziła… Pytamy się Josefa, czy zauważył ten fakt? Niestety nie doczekujemy się odpowiedzi. Stoimy tak około 5 minut, może trochę dłużej. Nie chcemy przerażać dzieci, więc tylko zatrwożeni spoglądamy na siebie z Matim i próbujemy luźno rozmawiać. Cały czas wypatrując drugiej taksówki. W końcu Josef rusza – 20km/h. Normalnie jeździł tą drogą 100-120 km/h. Kasia ma płacz na końcu nosa. W pewnym momencie prosi Josefa, żeby jechał szybciej. Mówi, że musi natychmiast iść do toalety. Powtarza trzy razy prośbę i Josef w końcu przyspiesza. Nie wiem, czy się cieszyć, czy też nie – nie ma taksówki Filipa. Póki co, jednak trzeba dwójkę dzieci bezpiecznie dostarczyć do hotelu. Na środku drogi i tak nic nie zrobimy… Podjeżdżamy. Dzieciaki wysiadają, wypakowujemy worki ze szpejem z naszej taksówki – z Filipem pojechały tylko puste walizki.

Mati przenosi szpej pod murek z ogrodzenia i wraca. Natychmiast pojawiają się strażnicy – Mati biegnie mówiąc, że to nasze. Ok – przepraszają grzecznie. To akurat dobrze, ze kontrolują pozostawiony bez opieki bagaż. W ogóle trzeba przyznać, że zapewnienie bezpieczeństwa na terenach hoteli stoi na wysokim poziomie. Ochrona jest nie rzucająca się w oczy, kompetentna i dająca poczucie, że wszystko jest pod kontrolą. To samo na lotnisku i na ulicach. To nie znaczy, że jesteś w stu procentach bezpieczny, gdy już wsiądziesz do taksówki. Jak się za chwilę przekonamy. Póki co, jednak jesteśmy wdzięczni Josefowi, że nas dowiózł na miejsce a ponieważ był naszym kierowcą przez ostatnie pięć dni, to dajemy mu napiwek. 10 dolarów. I czekamy na Filipa, prosząc Josefa o jakąś interwencję. Josef znowu telefonuje i już za chwilę podjeżdża biały samochód. Zdecydowanie droższy, niż nadszarpnięte zębem czasu taksówki. Wysiada z niego Filip razem z walizkami. Egipcjanin, który go przywiózł dyskutuje z Josefem i w końcu Josef mówi, że musimy zapłacić 5 dolarów. Mati jest wściekły. Już wiemy, że nas oszukali a wcześniej nastraszyli, żebyśmy nie marudzili przy płaceniu… Okazało się, że kierowca drugiej taksówki, wysadził Filipa przed nie tym hotelem. Gdy Filip protestował, kierowca zaczął krzyczeć, że go nie rozumie i odjechał. W hotelu już czekał Egipcjanin, który przejął Filipa i dowiózł na miejsce. Oczywiście żądając opłaty za usługę… Jesteśmy pewni, że gdybyśmy nie dali napiwku, opłata byłaby zdecydowanie wyższa… Cały stres trwał około 50 minut. Strata pieniędzy tutaj ma zdecydowanie małe znaczenie – tym bardziej, że nie była to duża kwota. Chociaż nie wiadomo, jakby to finansowo wyglądało, gdybyśmy nie dali napiwku. Myślimy, że to trochę wprawiło Josefa w zakłopotanie. I byli to po prostu zwykli oszuści a nie niebezpieczni bandyci. Jesteśmy rozgoryczeni. Gdyby oszukali nas przypadkowi taksówkarze – mielibyśmy to w nosie. Przecież i tak najważniejsze, że jesteśmy bezpieczni i wszystko skończyło się dobrze. A przecież mieliśmy z Panem Mężem już wizję ew. porwania i żądania okupu. I uwierzcie nie było to niczym nie podpartą naszą imaginacją. Życzliwy do tej pory Josef – zachowywał się dziwnie i niefajnie… Najgorszym w tym oszukaniu był fakt, że zrobił to człowiek, który przez pięć dni praktycznie stał się dla nas fajnym znajomym… To tak, jakby Cię wykiwał kolega, którego niby krótko znasz, ale w sumie jest życzliwy, z poczuciem humoru, no i oczywiście bardzo kulturalny, grzeczny i do tego cały czas uśmiechnięty… Dodatkowo wynajęty przez bazę, więc wydawałoby się, że jest to osoba pewna oraz gwarantująca bezpieczeństwo przejazdu. Szczególnie Mati jest rozgoryczony. Pan Mąż jest osobą, która bardzo ufa ludziom…

Mówię – Kochanie, nie może taki incydent zepsuć nam tego pięknego wyjazdu. Wszystko skończyło się dobrze i to jest najważniejsze. Trzeba tylko wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Po pierwsze, następnym razem – hotel bierzemy przy bazie. Żadnego jeżdżenia taksówkami. Po drugie, jeżeli taka sytuacja wydarzyłaby się jeszcze kiedykolwiek – to jedyną rozsądną rzeczą jaką należy zrobić, jest wejście do hotelu, pod którym Cię zostawiają i prosić o kontakt zarówno z własnym hotelem, jak i z biurem podróży. Absolutnie nie może być mowy o wsiadaniu do jakiegoś obcego auta.

Mati jednak nie może pogodzić się zaistniałą sytuacją i pisze wiadomość do bazy. Szczerze mówiąc wolałabym zrobić to z Polski, ale nic u Pana Męża nie wskórałam…

Hakim odpisuje praktycznie natychmiast. Jest zaskoczony i bardzo zdenerwowany. Mówi, że wyjątkowo wypożyczył taksówki – pech chciał, że bazowy samochód się popsuł i baza musiała sobie jakoś poradzić z dowożeniem klientów z hoteli na łódź. Przeprasza, gwarantując zwrot straconych pieniędzy i propozycję wypłynięcia jutro na połów ryb. Jeżeli mielibyśmy tylko ochotę. Dziękujemy. Piszemy, że nic nie zmieni naszego zdania o bazie, ponieważ i baza ”Crazy Dolphin” i cały team są na naprawdę wysokim poziomie. Spędziliśmy z nimi piękny czas na łodzi i podczas nurkowania. Natomiast powinien Hakim jednak uważać kogo wynajmuje jako taksówkarzy, jeżeli już się zdarzy taka konieczność – bo niepotrzebnie psują opinię jego firmy. Na ryby nie popłyniemy, ponieważ mamy w planie pełen leniuchowania dzień w hotelu… Ale dziękujemy za propozycję.

Na tym postanawiamy zakończyć rozpamiętywanie nazwijmy to – taksówkowego incydentu. A opisuję go dokładnie – po prostu dla przestrogi…

W hotelu jemy spokojnie kolację. Mati z Filipem po kolacji jeszcze płuczą szpej i zaraz potem zasypiamy. Jutro cały dzień pełen tylko relaksu… Jak zwykle na wakacjach – nasza rodzinka ledwo żyje ze zmęczenia ;D No może oprócz Kasieńki, która te pięć dni spędziła świetnie towarzysko, ale nie za bardzo sportowo ;D

Powrót do spisu treści

Komentarze

fotoeskapady

20 marca 2019 o 22:13

Bardzo się cieszę, że wpis się spodobał…😊 Ja już wiem, że właśnie tak chcę spędzać świąteczny czas – poza codziennością… Chociaż wiem, że za świętami w domu na pewno też zatęsknię – ale jeszcze nie teraz 😃
Dziękuję za komentarz 😊

przekonany ;-)

20 marca 2019 o 22:02

Egipt… na święta? Dlaczego tak, dlaczego nie? Mnie osobiście Twój wpis przekonał na… TAK! Fajne fotki, fajny tekst, fajnie nie być w święta zmęczonym całym tym młynem. Gratuluję odwagi i pomysłu…

fotoeskapady

18 marca 2019 o 21:22

Jeszcze raz dziękuję 😊 I cieszę się, że moja świąteczna opowieść Ci się spodobała… 😊

Andrzej

18 marca 2019 o 13:21

Cieszę się, że mogłem pomóc z oznaczeniem gatunku
, artykuł dobrze się jak zwykle czytało.

Dodaj coś od siebie i skomentuj ten wpis!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *